Wyszukiwarka

piątek, 30 listopada 2012

The Walking Dead - sezon 1 [Recenzja]

Tytuł: The Walking Dead (2010)
Twórcy: AMC
Gatunek: Horror / Dramat (serial tv)

 Nie trzeba być fanatykiem kina grozy by znakomicie kojarzyć zombiaków. Dziś zgniłki pożerające ludzkie mięcho na stałe zapisały się w kanony światowej popkultury. To nie są już tylko filmy, ale także kult i tradycja kojarzącą się z horrorami. Nurt żywych trupów to znacznie więcej. Dzisiaj nawet dziecko z przedszkola potrafi opisać typowego truposza. Aż dziw, że dopiero w 2010 roku ktoś odważył się na poważnie przelać historie żywych trupów na papiery scenariusza do serialu. Serial the Walking Dead (nie łudźmy się) jest jedynym serialem, który jest godny nosić miano "Zombie Movies pełną gębą".

Możecie mnie nazwać spóźnialskim ale swoją zacną przygodę z tym serialem zacząłem stosunkowo nie dawno. Tak jakoś wyszło, że nie miałem okazji wcześniej zobaczyć chociaż jednego sezonu. Teraz jestem w połowie drugiego, a pierwszy mam już jeden miech (czyt. miesiąc) za sobą. Przez ten czas w głowie mniej, więcej porównałem dotychczas oba serie i miałem czas na głębsze przemyślenia dotyczące recenzji.

Pierwszy odcinek opowiada historię Ricka, głównego bohatera serialu. Nie mamy czasu na głębsze zapoznanie się z tą postacią, lecz wiemy tylko, że podczas akcji policyjnej trafił on do szpitala w wyniku odniesionych obrażeń. Budzi się on w opuszczonym szpitalu ( skojarzenia z brytyjskimi zgniłkami jak najbardziej na miejscu). Sam do końca nie wie co się wydarzyło, bo pech chciał, że nasz dzielny pan szeryf podczas wybuchu epidemii przebywał w śpiączce. W tym całym chaosie i burdelu jaki otacza go teraz najbliższe otoczenie, postanawia odnaleźć swoją żonę i syna. Dla zielonych w temacie: o tym nie jest cały sezon, ba! Nawet nie jeden odcinek, akcja nie ustanie prze do przodu i obserwujemy zmagania Rick'a z całkiem innej perspektywy. Nie mija wiele czasu jak na swojej drodze spotyka wiele wartościowych osobowości, które pomagają mu zrozumieć co tak naprawdę wydarzyło się gdy on przebywał w szpitalu. Po nie długim czasie Rick ma własną definicje przetrwania w świecie opanowanym przez zombie.
Oczywiście to nie jest punkt kulminacyjny całego sezonu. Po kilku odcinkach Rick dołącza w końcu do swojej najbliższej rodziny i wraz z grupą nie wielu osób próbuje stawić czoła zagrożeniu jakie czyha na każdym kroku, szukając także bezpiecznego schronienia i pożywienia.

Twórcy wyraźnie dają nam znać, że nie mamy do czynienia z zwykłą siekanką ze zgniłkami w roli głównej. Każda postać jest wyrazista i wbrew pozorom inną, dlatego też łatwą się z nią utożsamić. Serial ma charakter survivalu i gdyby naprawdę nastała taka epidemia to dzieło producentów AMC było by niezłym przewodnikiem, ponieważ nie ma tu głupich wybryków i bezsensownej strzelaniny. Każdy jest świadomy jakie niebezpieczeństwo ze sobą niesie spotkanie z truposzem w cztery oczy, dlatego bohaterowie starają się jak najdalej trzymać się od swoich oponentów, a jak już Rick (dowódca grupy ocalałych) planuje akcje to tylko po cichu i z rozsądkiem. W tym miejscu wiele filmów o tej tematyce powinno się zarumienić.

 Mimo iż pierwszy sezon tak naprawdę pozwala nam się dopiero oswoić z cała sytuacją dziejącą się na ekranie, to nie bardzo jest na to czas. Cały sezon liczy w sobie zaledwie 6 odcinków, a w pierwszym zdecydowanie za dużo się dzieje, więc nie rozumiem dlaczego AMC studios upchało tak wiele wątków w jednym konkretnym miejscu (jeden odcinek śmiało można podzielić na trzy kolejne), pozwalało by to na większa swobodę u widza i czas na utożsamienie się z bohaterami. Nie jest to jakiś poważniejszy wybryk w scenariuszu, więc da się przymknąć na to oko, przynajmniej nie ma miejsca na rutynę. Fabuła Walking Dead głównie sprowadza się do motywu o przetrwanie w świecie opanowanym przez zgniłki, to nie brakuje (nawet w pierwszym sezonie) typowych dla serialu momentów na żale i rozpacze, a także na kłótnie, które są przecież normalką gdy każdy chce wyznać swoje mądrość w tej nie wielkiej ocalałej hierarchii.

W sposób jaki przedstawiono akcje jest genialny! Da się to zauważyć już w pierwszych odcinkach. Koncepcja jaką zarzucili twórcy może ciągnąć się w nieskończoność trzymając widza w ciągłym napięciu. Nie mamy tutaj podane nic na tacy, nie wiemy skąd wzięła się epidemia i co spowodowało do takiego stanu ludzkie ciała, mało tego, sami bohaterowie tego nie widzą i przy nadarzającej się okazji szukają odpowiedzi na nurtujące ich pytania. Za pewnie przez dłuższy czas nie dowiemy się o tym, a pozostaną nam tylko domysły.

Pomimo całej innowacyjności w serialu łatwo wyłapać oklepane konwencje dla typowych filmów o żywych trupach z przełomu lat 80-tych, 90-tych, co jest jednym z nie wielu powodów do narzekań. Ja jednak odbieram to jako hołd oddany rewolucjonistą, którzy w kaniony kina grozy dołożyli swoją cegiełkę, dlatego też podczas oglądania każdemu fanatykowi zombie mowies pojawi się banan na mordzie, a jak to już zinterpretują to ich własna refleksja, wiec do tego się nie mieszam. Oczywiście nie śmiem twierdzić, że cały sezon jest klonem filmów Georga A. Romery, bowiem twórcy umiejętnie wprowadzają swoje innowacje do budowy napięciami co wiąże się z dość ciekawymi i oryginalnymi motywami związanymi ze zombiakami. Zauważalne to przede wszystkim na początku drugiej serii.

Będę cholernie szczerzy. Pierwszy sezon "The Walking "Dead" zrobił na mnie wielkie wrażenie. W sposób jaki przedstawiono akcje i sytuacje z bohaterami zasługuje na aplauz. Wiele wybitnych reżyserów, którzy non stop siedzą po uszach w tej tematyce zapominają o takich sprawach jak umiejętne i bezszelestne unicestwienie truposza, tak aby reszta "stada" nic nie podejrzewała. W tym serialu jest ten motyw rozbudowany na wszelaki sposób, a w dalszych odcinkach jest on powielany bezboleśnie. Charakteryzacja smakoszy ludzkiego i świeżego mięsa jest stworzona przez zawodowców w tej dziedzinie i widać to przy każdej sekundzie gdy na ekranie obserwujemy takich delikwentów. Zombiaki jeszcze nigdy nie były tak przerażające!

Pierwszy sezon oceniam pozytywnie. Każdy odcinek sprawił, że z wywiniętym jęzorem nie mogłem się doczekać na kolejne spotkanie z naszymi bohaterami, którzy desperacko walczą o życie w tym bezlitosnym świecie. Pomimo, że serial marnie broni się dzisiaj przed wszystko wiedzącym kinomaniakiem to amerykanska biblioteka kongresowa wpisała dzieło AMC na listę unikatowych seriali, które na skalę światową zajęły się tematyką nieumarłymi. Polecam pierwszy sezon z czystym sumieniem, ten serial sprawi, że pod innym kątem spojrzycie na każdą produkcję o żywych trupach. Dzisiaj jestem w trackie "wchłaniania" drugiego sezonu, podobno najnudniejszego i najbardziej przewidywalnego, czy moje domniemania się sprawdzą? Za pewnie przekonacie się niedługo!

Pierwszy sezon:

1. Days Gone Bye (10.0)              
2. Guts (9.0 )
3. Tell It to the Frogs (7.5)
4. Vatos (10.0)
5. Wildfire (9.5)
6. TS-19  (8.0

OCENA: 9.0






sobota, 24 listopada 2012

Dom w głębi lasu (2011) [Recenzja]

Tytuł: Dom w głębi Lasu / the Cabbin in the Woods (2011)
Reżyseria: Drew Gorddad
Scenariusz: Drew Gorddad, Joss Whedon
Gatunek: Horror

 Nie ma to jak lekkie poświecenie. Dom w głębi lasu wydany niedawno na DvD jeszcze w wersji VIP elegancko widniał na półce. W dniu premiery byłem ciekaw o czym dokładnie jest ten film, wczoraj gdy patrzyłem na pudełko w wypożyczalni, ta chęć obejrzenia go powróciła. Kosztowało mnie to sytego kebaba, ale gdy jestem parę godzin po premierze mogę śmiało powiedzieć, że nie żałuję.

Drew Goddard reżyser owego filmu, jest znany głównie z napisania scenariuszu do Thrilleru sf 'Project: Monster" i głównym producentem serialu "Lost". W swoją karierą nie urzekł mnie co prawda, ale wiem, że w jego głowie kłębią się różne ciekawe pomysły, które mogliśmy zobaczyć w jego produkcjach. Do tematu pochodzi nietuzinkowo, ponieważ stara się robić filmy, które zapadną nam w pamięć i znacznie oddalają się swoją oryginalnością od zwykłych schematycznych, ciągle tych samych filmach, które wszystkim nam się przejadły. Wiedziałem, że "Dom w głębi lasu" w jego wykonaniu nie będzie zwykłym straszydełkiem.


Z kolei za scenariusz wziął się już bardziej znany Joss Whgedm,i kilku innych twórców "Avengers 3d", którzy również swoją kreatywną dłoń przyłożyli do tego projektu. Brzmi to trochę dziwacznie w przypadku horroru, skoro słyszy się takie połączenia jak twórcy super produkcji "Avengers 3d" oraz trzymającego w napięciu thrilleru sf "Project: Monster". Później się jednak przekonałem dlaczego efekty specjalne odegrały swoją ważną role w tej niezwykłej mieszance wybuchowej.

Las, stary, opuszczony dom, to miejsce całej akcji idealne dla szalonych studentów szukających wrażeń. Nie daleko jest jeziorko, super by popływać i powygłupiać się z przyjaciółmi w wodzie. Tytułowy dom, to stara chatka, lecz super pretekst by zaliczyć swoją dziewczynę na sofie przy rozpalonym kominku. Bohaterowie, też niezwykli. Blondynka niegrzeszącą swoim rozmiarem biusta oraz inteligencją, ćpun, który trzepie się gdy w kieszeni nie znajdzie swojego skręta, od czasu, do czasu walnie też niezłego suchara, sportowiec, przystojny i silny, to on by mógł skopać Jasona, gdyby ten dobijał się do drzwi, mamy też spokojnego inteligenta w okularach, który zawsze stara się racjonalnie myśleć w przypadku zagrożenia, no i najważniejsze - dziewica, to ona najczęściej przeżywa w horrorach, uciekając z lasu. Nie zabrakło jej również tutaj. Pięciu bohaterów, którzy mają jeden cel, pojechać do opuszczonego domu w lesie i spędzić tam cały weekend, po drodze zahaczą o stację benzynową i napotkają wyglądającego jak zombie właściciela tej placówki, który za pół darmo zatankuje ich przyczepę kempingową, po czym zapytają o drogę i wyruszą dalej, ale zaraz, zaraz przecież to już było! Widziałem to co najmniej 50 razy. Typowy schemat na typowego slashera czy survivala...

Otóż to. Zarys fabuły jaki wam wyżej przestawiłem brzmi znajomo? Potrafiłbyś wymienić 5 horrorów potykając się o ten schemat? Nie wątpię, ale oto tu właśnie chodzi, a pozory mylą. Myślałeś, że znasz tę historię? (kilku studentów, las, chatka w lesie) Wydaje Ci się że znasz to na pamięć? Masz racje, wydaje Ci się. Cały film nie jest taki banalny jak horrory z lat 80-tych, czy 90-tych w których slasher przeszedł w stan rozkwitu. Wyobraź sobie, że cała ta historia jest jedną wielką manipulacją dla widza, a bohaterowie to marionetki sterowane przez nienasyconych twórców i widzów? Cały dom w którym toczy się akcja jest obserwowany na całym świecie, a bohaterowie których krótko przedstawiłem są aktorami chociaż sami o tym nie wiedzą. W końcu sami wybiorą czy zostaną zarżnięci przez psychola w masce, czy rozszarpani przez hordy głodnych zombiaków. Brzmi dość oryginalnie nieprawdaż? To dopiero początek. Ostatnie 15 minut przyprawi cie o nie mały zawrót głowy. Co do tej pory widziałeś w horrorach było tylko idealnym fundamentem do całej konserwatywności tego obrazu. Zakończenie oblega kiczem i jest troszkę przesadzone, ale idealnie podsumowuje to co cały film oferował nam w swoim menu. Wszystko zostanie odwrócone przeciwko nam, widzom i twórcą, aż w końcu sami zostaniemy pożarci przez własną kreatywność. Morał i przesłanie cieknie z tego filmu jak krew w ostatnich scenach, aż chce się je porównywać od dzisiejszego skomercjalizowanego i ślepego społeczeństwa, w którym my sami jesteśmy manipulowani przez wyższe warstwy społeczne, które rządzą w naszym kraju. Zupełnie jak nasza piątka bohaterów...

 W dobie dzisiejszej kinematografii i horrorów, które opierają się o jeden wyznaczony schemat oraz posuwają się tym samym torem, to "Dom w głębi lasu" wyróżnia się znacząca na tym tle. Oferujący oryginalność i niecodzienny pomysł na fabułę, jest daniem głównym na weekendowe wieczory. Po seansie długo będziecie przecierać oczy ze zdumienia, bo myśleliście, że co do tej pory widzieliście w horrorach, to zostało już powiedziane, otóż nie. Wystarczy zajebisty i troszkę zwariowany pomysł, by należycie wykorzystać swój potencjał i skierować swoją produkcje do najbardziej niedzielnych widzów zapchanej klienteli.

OCENA: 7.5

niedziela, 18 listopada 2012

Przejaw formy nad treścią: Survivalowo o Horrorach

http://imageshack.us/scaled/landing/35/pumaog.jpgWybaczcie. Czas trochę z offtopować. Dzisiejszy tekst nie będzie poświęcony całości o branży filmowej. Zamierzam bowiem przeanalizować pewne fakty dotyczące survival horrorów. Tak dziś będzie o grach no może troszkę o filmowych horrorkach. Lecz w tym miejscu zadajmy sobie pytanie: Czy dobry survival horror grany na jakimkolwiek sprzęcie, może bardziej przestraszyć niż oglądany w samotności horror? Cokolwiek dziś zamierzam dowieść, czas by uruchomić procesory w głowie odpowiadające za totalną rozkminę..

Gry podobnie jak filmy stanowią płaszczyznę rozrywki. Jednak te osobne czynniki to całkiem inne rozgałęzienie. Bo znajdą się tacy którzy wolą codziennie nabijając killstreaki w Call-u, niż biegać do wypożyczalni lub chodzić do kina na długo oczekiwany film. Choć znajdą się zapewne i tacy, którzy docenią oba aspekty spędzania wolnego czasu. Jednak i tak każdy ma inną definicje rozrywki. Skupiając się w pełni na growych horrorach, trzeba będzie nieco powspominać. Nie oszukujmy się, dziś już nie robi się survivalów horrorów. Są wyjątki (Amnesia, czy ostatnio robiący furorę growy odpowiednik - The Walking Dead), suma sumarów - dziś to raczej twist efektownych skryptów z elementami charakterystycznymi dla horrorów. Więc myślę, że współcześnie, na dzień dzisiejszy to film nas bardziej przestraszy niż gra. A jak było dawniej? Wcielenie się w bohatera gry od zawsze skracało relacje pomiędzy graczem a osoba wirtualną. Jeśli w grze o charakterze horroru (cały czas mowa o survival horrorach) jest wiarygodny bohater z krwi i kości, to połowa sukcesu. Przytłoczę przykład z Gun survivor - gracz wówczas wcielał się w pewnego mężczyznę, który zupełnie nie wiedział jak znalazł się w miejscu z którego odzyskał przytomność. Wraz z nim odkrywaliśmy całą prawdę o naszej tożsamości. Pozwoliło to się wczuć w bohatera, a cała wyrzynka na ekranie oprawiona niepokojącym klimatem, sprawiły, że można było naprawdę poczuć, że uczestniczymy w tym wszystkim. A więc to podsycało nasze lęki.

" Każdy ma inną definicje rozrywki. Skupiając się w pełni na growych horrorach, trzeba będzie nieco powspominać..."


 W słynnym Project Zero (aka Fatal Frame), bohater już nie wystarczył. Tam wprowadzono coś więcej niż wiarygodnego herosa.. Eksperci z Temco, wpadli na kilka, naprawdę interesujących patentów. Interakcja z otoczeniem, a przede wszystkim z istotami niefizycznymi czyli duchami. W żadnej innej grze, nie mogliśmy wejść w interakcje z duchem. Kontaktując się ze zmarłymi, pstrykaliśmy nawet zdjęcia starym aparatem. Jeśli wówczas gracz dał się wciągnąć w to wszystko, mógł stwierdzić, że żadny filmowy horror nie sprawił mu tyle emocji i takiego dreszczyku jak gra. W końcu tylko w grach możemy sami decydować.To my wcielamy się w głównego bohatera, to w końcu my mamy pełną kontrole nad tym, co się wydarzy na ekranie.Granica zaciera się między graczem a wirtualnym światem. Wpływ na przebieg wydarzeń w grach od zawsze był zaletą w tej części rozrywki.Owe stwierdzenie nabiera podwójnej siły, jeśli mamy do czynienia z growymi straszydełkami. Między innymi dlatego tak bardzo cenię ten gatunek gier, który boleśnie nam przypomina, że jest zagrożony wyginięciem

Filmowe horrory jednak nigdy nie wyginą. Zawsze trafią się wariaci, z masą pomysłów, chcący przelać swą wizje na papier i pokazać go światu. Ładnie go oprawić (najlepiej kampanią reklamową) i przykleić plakietkę z napisem "Film". Czy survival horror kiedyś powróci? Miejmy nadzieje, że tak. Oby Bóg dał nam takich wariatów jak za czasów Sillent Hill czy pierwszych Residentów.

Brutalny Idealizm o kinie. Recenzja "Morderczej Opony"

Tytuł: Mordercza Opona / Rubber (20100
Reżyseria: Quentin Dupieux
Scenariusz: Quentin Dupieux
Gatunek: Horror, czarna komedia, dramat


Słyszałem wiele razy o tym filmie, lecz ze względu na jego słabą dostępność nie miałem okazji wcześniej obejrzeć. niedawno moją uwagę w wypożyczalni filmów przykuło specjalne wydanie dvd wraz z książką, która zawiera opis i ciekawostki dotyczące filmu. Nowa odświeżona premiera "Morderczej Opony" znów wydana na dvd w wersji "Vip". No cóż, nie stałem jak słup soli i wypożyczyłem.

O czym jest ten film? Zarazem o wszystkim i o niczym. Wyobraźcie sobie, że naszym głównym bohaterem jest najzwyklejsza używana opona samochodowa, która została porzucona na śmietniku. Podobnie jak my, ma przypisane wartości ludzkie, takie jak gniew, smutek, radość, rozpacz, etc. Przez cały film obserwujemy jej zmagania gdzieś na amerykańskich pustkowiach. Tym razem utożsamiamy się z jakąś rzeczą, najzwyklejszą rzeczą, obok której przechodzimy setki razy, nie zwracając na nią uwagi. Rzeczą ,która doskonale zna każdy z nas. Brzmi dziwnie? Ano tak, dla tego filmu stracicie głowę!

O co chodzi w tym filmie? Dlaczego obserwujemy "życie" opony? Przecież to nie ma żadnego sensu? Film tak naprawdę można zinterpretować na wiele sposobów, ale konkretnej wyznaczonej wartość nie ma ten film. Dlaczego kosmita E.T jest brązowy? Bez powodu. Dlaczego główny bohater filmu "Pianista" mimo iż doskonale gra na fortepianie musi uciekać przed nazistami? Bez powodu. Dlaczego w filmach romantycznych główni bohaterowie zakochują się w sobie? Bez powodu.
Każdy film jest bez powodu, tak jak życie. Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego nie widzimy powietrza, którym oddychamy? Ano, bez powodu. Film, który właśnie recenzuje, tez jest zrobiony bez powodu, a reżyser tego "dzieła" uświadamia na to już w pierwszych minutach filmu. Historia morderczej opony, jest historią krwawą i brutalną, a przesłanie jest brutalne dla widzów, którzy w dzisiejszym komercyjnym kinie dopatrują się idealizmu.

"Mordercza Opona" to dzieło absurdalne. Mimo, że utożsamiamy się z tym kawałkiem gumy, to tak naprawdę jesteśmy gapiami. W filmie, tłum osób obserwuje przez lornetki te wydarzenia, a tak naprawdę to my wraz z nimi. Całość opowiada, o tytułowej oponie, która wydostała się ze śmietnika i zabija wszystko co stanie jej na drodze, bez względu czy to człowiek, czy zwierze, ona jest nastawiona do "życia" konsekwentnie i dojrzale, jakby sama wiedziało co złego robią ludzkie umysły na tym zasranym świecie. Tak naprawdę reżyser filmu Quentin Dupieux, dostarcza nam dzieło, które idealnie podsumowuje amerykańskie Hollywoodzkie produkcje."Mordercza opona" to film, o filmie, powrót do nowoczesnego kina to potwierdza. Kto wie, gdyby nie lata 60-te i rewolucja w branży filmowej, tacy reżyserowie jak Spilberg mogli by nie istnieć. Tamte filmy o ćpaniu, gangach i seksualnych dewastacjach stały się w opozycji do moralnie grzecznego głównego nurtu amerykańskiego filmu. Twórcy ze swoim porąbanym filmem o oponie składają hołd rewolucjonistą nie tylko dla tamtych klimatów, ale także dla wszystkich amerykańskich walniętych filmach jakie ujrzały światła dzienne.

Cały ten obraz jest jakby eksperymentem dla widza. Czego oczekujemy po oponie? Że przestanie zabijać? Albo się zakocha? odnajdzie sens życia? Czego my oczekujemy jako widzowie tego dzieła? Ano, krwi, więcej krwi. Widzowie którzy obserwują zmagania opony przez lornetki żądają tylko czerwonego soku, aż potem ich domagania obracają się przeciwko nim. nieważne jaką krwawą jatkę sieje tytułowa opona, ważny jest komentarz dla widza w tej konwencji. Zakończenie filmu idealnie zostało wymierzone dla widzów pragnących takich efektów, jak i typowych pożeraczy popcornu, przyzwyczajonych do zajebistych efektów specjalnych i całej reszty zapchanej, bez wartości klienteli. Reżyser naśmiewa się takich widzów, pobudzając ich także do refleksji.

OCENA: 9.5

sobota, 17 listopada 2012

Geneza Zombie Movies w pigułce

https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiltxsKdzSOVwQSgtI9kU9QiYMT8QAOFXF3fjStwduC3l7eAJFS4A_5aGXGF2MhU5gqtUgBhJ7CGJhukOt0sUURQNL13Tfzswmbhonl0P9etURy2br70GR5XktAK7zQvIyI-MYbqVbtXTM/s1600/a2e4697ab1d386d284e7818170c1db27.jpeg

Dziś nazwa zombie, nie tylko kojarzy się z kinem i horrorami klasy b. Znane nam wszystkim "zombie" to przede wszystkim gry a nawet książki. Jednak jeszcze przed wojną zombie głównie kojarzyły się z Haiti oraz z niemymi filmami. Dopiero pewien filmowiec zdeklasował ten gatunek. Tym samym na nowo zdefiniował pojecie "zombie" oraz horroru. Na stałe zapisując się w kartach kinowej grozy
Debiut zombie zaliczyły dopiero za sprawą mało znanego filmu "White zombie"(1932) W tym okresie nieumarli powstawały za sprawą czarnej magii i Voodo. Sam film przypomina raczej teatr z elementami amerkańskiego folkloru, niż klasyczny horror. Akcja osadzona na karaibach (gdzie wywodzi się kultura zombie i vodoo), a tytułowa postać to żona głównego bohatera "kierowana" przez nieznane magiczne siły. Pierwszy ekranowy umarlak raczej przypominał zwykłą osobę pozbawioną uczuć niż zgniłą, głodną kreaturę. Podobny film zrealizowany w 1943 roku, jest to produkcja "I walked witch zombie". Tutaj akcje osadzono w całości na karaibach. Bohaterka ma pomóc pewnej osobie, która jak twierdzi jest czymś zarażona. Wkrótce przemienia się w ona, bezuczuciowego "manekina". A wszystko w to zamieszane są oczywiście rytuały voddoo jak i czarna magia.

https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi4cTqqzzknB5SQ11QpVCuIWsKwtvPsIVwY1B-_fgJuOKnk2soPPLgwtcKMMoCK47B0aCe9l2UhLsG-Gb2-4rCRqlzwXskZz8t9vl-J35T1WUdwVlik_EjaW6QWHWSbL1siMCZtFxdKgF8O/s1600/white_zombie_madeleine.jpghttp://www.scifiideas.com/wp-content/uploads/2011/03/i_walked_with_a_zombie-2.jpg

                         (od lewej) kadr z filmu: White Zombie (1932), (od prawej) kadr z filmu "I walk witch zombie" (1942)

  
Przełom nastąpił dopiero za sprawą "Nocy żywych trupów"(1968). To pierwszy "poważny" film o żywych trupach/zombie. Od tej właśnie produkcji zombie nie kojarzyły tylko z vodoo i z Haiti tak ja np. . Sam obraz dla ówczesnej publiczności był jak zimny prysznic, bo wówczas koneserzy horrorów byli dławieni gatunkiem zwanym Monster movie lub horrarmi SF. Produkcja Romera stawiała bardziej na realizm. Dziś obraz może śmieszyć, lecz wówczas była to najstraszniejsza produkcja. Samemu reżyserowi przyniosła sławę, a zombie wpisały się na zawsze w kanony światowej popkultury. Nietrzeba było czekać na sequel i na koleją porce zgniłego mięsa.


http://static.dvdmax.pl/grafika/produkty/midi/16478_0001.jpg

W sequelu "Świt żywych trupów",to charakteryzacja grała pierwsze skrzypce. Tutaj na dobre zombiaki upodobały sobie ludzkie mięso. Za sprawą genialnej charakteryzacji, żywe trupy w końcu zaczęły przypominać żywe trupy. Jednak nie tylko charakteryzacja przesądziła o sukcesie tego obrazu nakręconego w 1978. Umiejscowienie akcji odegrało istotną role. Znane wszystkim supermarkety, gdzie w piątkowe popołudnie miliony amerykańskich zjadaczy chleba, jak co tydzień z rodziny wybierają się na zakupy. W obrazie genialnego Romera, hipermarket odegrał role "schronienia" ale także miejscem walki o życie. Znane wszystkim sklepy - czyli miejsce co tygodniowego odstresowania, u Romera było to miejsce gdzie bohaterowie stawali oko w oko ze śmiercią.


http://1.fwcdn.pl/po/14/06/31406/7467633.3.jpg?l=1339990262000

Zombie Movies sięga do dalekich korzeni, aż po samego Frankensteina. Na przestrzeni tylu lat łatwo dostrzec jak kino Zombie Movies się zmieniło, za nim przeszło do stan rozkwitu. Na początku zombizm kojarzył się z Voodo prosto z Haiti, dopiero jednak. Romero bardziej zagłębił się w tą tematykę i dodał do nich unikalnego charakteru. Łatwo to dostrzec oglądając pierwszą części "Night on the living Dead" w której truposze przybrały odpowiedniego charakteru, lecz dopiero w sequelu ("Dawn of the Dead") na poważnie zajęli się ludzkim mięsem i mózgiem. Także charakteryzacja owych zgniłków znacznie się zmieniła , to zwiększyło Romerowi pole manewru. Kto oglądał ten wie, że w sequelu zgniłki przypominały raczej bladych i zgorączkowanych ludzi pragniących ludzkiego mięsa, więc gdy tylko budżet produkcji się zwiększył to dopiero w remaku "Night on the living Dead (1990)" przybrały przerażającego wyglądu.A sam remake, to lepsza wersja, z masa krwi i flaków od mistrza z przed lat. - Georga a. Romero.


Ewolucja Zombie w pigułce (charakteryzacja i zachowanie)

1)

Obrazek

                                                                               2)

Obrazek



3)

Obrazek


ad 1: Pierwsze "prawidłowe" zombie, jednak budżet filmu nie pozwolił Romerowi na bardziej zagłębienie się w wizerunku truposza.

ad. 2: W Sequelu charakteryzacja wygląda znacznie lepiej, do tego zachowanie truposzy nabrało krwistego charakteru, bowiem dopiero w tej części zgniłki zasmakowały na poważnie ludzkiego mięsa. Pojawił się motyw pamięci zombiaków. Jak wspomniał Romero, ludzie zarażeni wirusem posiadają wspomnienia z poprzedniego życia, stąd wycieczka do supermarketu

ad. 3: Wszystkim nam znany wizerunek zombiaka. W serialu "Walking Dead" możemy się dowiedzieć, że truposze posiadają wspomnienia, czyli świadomość czasem powraca, co już wcześniej uwzględnił Romero, ale nadal się wolnymi "kukłami" pragnących ludzkiego mięsa, ponieważ tylko pień mózgu odpowiedzialny za poruszanie się zombiaków nie jest obumarły.

Zombie Mowies to bardzo pojęta i obszerna tematyka, więc chyba trzeba będzie kiedyś poświecić na nią osobny temat, dlatego w owym rodzaju kinematografii możemy odróżnić także dwa typy zombiaków:

- Szybkie (jakimi w remaku w 2006 roku posłużył się Zack Snyder).
- Wolne, (czyli ideał jaki stworzył Romero, później został powielany przez Luciego Fulci)

To tyle, jesli chodzi o najważniejszy rozwój zombizmu (czyli twórczość Romera) w kinie. Niezwykła historia grozy, która przewijała się na ekranach kin. Od samego Haitti i wierzeń Vodoo, po samą apokaliptyczną wizje końca świata według Romera. Warto o tym pamiętać, zanim obejrzymy kolejny film o zgniłkach.

sobota, 10 listopada 2012

Przejaw formy nad treścią: Jak oglądać Horrory?

Ja wiem, że wiele horrorów szczególnie współczesnego kina jest przepełniona durnymi dialogami, banalną grą aktorską oraz koncepcją, która żeruje na sławności poprzednich lub innych znaczących produkcji, w dodatku uboga w scenariusz, a fabuła odchodzi znacząco od wcześniej wyznaczonej normy. Takie elementy powodują, że wiele straszydełek na rynku utraciły swoją wartość i bardziej śmieszą niż straszą, choć śmiało można je zaliczyć do nastrojowych produkcji..
Dlatego jako konserw kinowej grozy pomogę wam się utożsamić z nastrojem lub opisze jak stworzyć by towarzyszył nam podczas seansu. A podzielić to można na kilka kwestii.

Jako pierwszą i jedną z najważniejszych kwestii, która nam w tym pomoże jest wybór odpowiedniego horroru. Wiadomo, jeśli chcemy się solidnie przestraszyć na filmie to nie wybierzemy przecież coś z podgatunku gore jak chociażby " Teksańską Masakre..", czy "Hostel" Eliego Roth'a, bo mimo, iż takie produkcje zaliczają się do horrorów, to nas raczej obrzydzą niż przestraszą (to nie znaczy, ze nie są horrorami), lecz to osobny temat.

Dobór odpowiedniego straszydełka odgrywa bardzo ważną rolę i powinniśmy celować w produkcje nastrojowe z pokroju Ghost Story, czy inne tego typu filmy, ponieważ horrory nastrojowe obejmują szereg wielu horrorów nie tylko opowiadające o duchach, czy egzorcyzmach, dlatego wybór jest często dylematem. Tu pojawia się skrajny problem dotyczący odpowiedniego klasyfikowania horrorów, które rzekomo nimi nie powinny być, bo jeśli ktoś zdecyduje się na obejrzenie Zmierzcha i oczekuje od filmu, że się na nim przestraszy to proszę Was, nie mówcie mi później, że kino grozy coraz bardziej ubolewa, bo jak czytam niektóre komentarze, które wskazują na to, że niejednemu horrory zbrzydły, bo nie straszą, ponieważ sięgnęli po ekranizacje "Zmierzcha" to scyzoryk w kieszeni sam mi się otwiera. Zmierzch to nie horror!

" Jeśli będziemy oglądać gniota w takich warunkach w jakich opiszę, a film nie będzie spełniał swoich wymogów to niestety nie otrzymamy odpowiedniego efektu... "

Kolejny czynnik, który pomoże nam się przestraszyć na horrorze to zbudowanie wokół siebie odpowiedniego nastroju. Horrory są po to by oglądać je w nocy lub późnym wieczorem nigdy w dzień. Przez takie błędy nawet na najstraszniejszym horrorze się nie przestraszymy. Zapamiętajcie straszydełka oglądać tylko w nocy i w zaciszu domowy beż jakiegokolwiek towarzystwa, najlepiej sam. Wiem brzmi to trochę aspołecznie, ale co poradzę?

Następny czynnik przybliży nam w jaki sposób oglądać horrory. Najlepiej przed obejrzeniem horroru na dvd warto wejść w ustawieniach (w menu) i wyłączyć lektora, a włączyć napisy (no chyba, że dobrze rozumierz język w jakim  kraju zopstał stworzony film), dlaczego tak? Ponieważ wiele lektorów po prostu psuje nastrój, który dotychczas stworzyliśmy, poprzez wymowę lub niedokładne tłumaczenie, które może spowodować na naszej twarzy banana od ucha do ucha. A gdy oglądamy z napisami lub w oryginalne nastrój powinien być zachowany. Przykro mi Tomaszu Kanpiku...

Kwestie jakie wyżej wymieniłem na pewno pomogą Wam się przestraszyć na horrorze, lub chociażby dodać lekką doktrynę adrenaliny, reszta zależy od filmu nie do nas, bo jeśli będziemy oglądać jakiegoś gniota w takich warunkach w jakich opisałem, a film nie będzie spełniał swoich wymogów, to niestety nie otrzymamy odpowiedniego efektu. W dużej mierze wiele znaczy do filmu nie od nas. Przynajmniej się pośmiejemy, niestety...

piątek, 9 listopada 2012

Spinel poleca - WRZESIEŃ 2012

Horror (serial grozy)


Tytuł: The Walking Dead, sezon pierwszy (2010)
Twórca: Frank Darabont
Gatunek: Horror
Ocena: 10 

Oplatany sławą komiks w końcu doczekał się ekranizacji. I to niezwykle obszernej ekranizacji. Serial liczy obecnie 3 sezony. Ja miałem okazje zobaczyć w całosci pierwszy sezon tego topowego serialu grozy. Sama fabuła opowiada losy ludzi, którzy próbują przetrwać  w bezlitosnym świecie opanowanym przez chodzącą śmierć. Jak to w serialu bywa, jest napięcie, jest akcja ale także rozterki między bohaterami i walka o przetrwanie.

Pierwszy sezon liczy zaledwie 6 odcinków. Trochę mało, ale moim zdaniem świetnie wprowadza w klimat serialu. Główny bohater to Rick, który za czasów gdzie wszystko było normalnie i gdzie oblane krwią maszkary nie musiały się pałętać po okolicy w szukaniu świeżego mięska, nasz bohater był policjantem. Pewnego dnia budzi się w opuszczonym szpitalu. Szybko dociera do niego, że świat nie jest taki sam jak przedtem. Wyczuwając niebezpieczeństwo, Rick wyrusza na poszukiwanie ludzi, ale przede wszystkim rodziny.

Film

 
Tytuł: Truman Show (1998)
Twórca: Peter Weir
Gatunek: Komedia, dramat
Ocena: 7.5

Truman Burbank (Jim Carrey), żyje w prześlicznym miasteczku. Ma praktycznie wszystko. Dobrą płatną prace, duży dom, piękną żonę. Wszystko zdobył to, bez dodatkowego wysiłku. Codzienne schematy, doprowadzają go jednak do rutyny. Przez przypadek - w dość komiczny sposób, odkrywa, że jest on obserwowany. Wkrótce odkrywa bolesną prawdę. Wszystko jest manipulacją. Każdy jego krok jest ściśle obserwowany. Wszystkich tych, których nas swej drodze spotkał, nie jest dziełem przypadku, lecz skrajnie "wyreżyserowane".

Mało komedii oglądam. Lecz "Truman Show" jest specyficzny. Rola Jima Carreya - mistrzostwo. Konwencja oryginalna, sympatyczne dzieło Petera Weira o ściśle ukrytym przesłaniu. Warto obejrzeć, choćby nawet teraz, gdzie komedie przypominają durne romansidła lub są raczej papką dla niedorozwiniętych nastolatków. A Truman Show? No proszę...

GRĘ

 
Tytuł: Resident Evil: Gun Survivor (1998)
Producent: 
Capcom
Platforma: 
Pc, Psx
Gatunek: 
Survival horror 
Ocena:  8.0

Współcześnie, marka Resident Evil to uniwersum, wypełnione po brzegi postaciami, rozwinięć fabularnych. Niewiele jest gier, która równa się z RE pod względem złożoności fabuły. Trzecia (nie numerkowa) część o dźwięcznej nazwie "Survivor" opowiada historie pewnego mężczyzny , który w wyniku upadku helikoptera, nie pamięta kim jest. Gość cudem unika śmierci, wydostając się z wraku płonącej maszyny. Musi szybko zindetyfikować swoją tożsamość, bo jak przeczuwa, nie znalazł się tu przypadkiem. Nie jest to jednak łatwe, bo zło czai się dosłownie wszędzie.

Udało mi się zagrać w większość gier z serii Resident Evil. Jako młody smark, spędzałem przy survivor masę czasu, popijając kakao z limitowanej edycji Puchatka. W rękach trzymałem pada i usilnie próbowałem przejść kolejne poziomy. Niezwykle klimatyczna gra z masą niepojącego klimatu. Można zagrać, jeśli ktoś jeszcze posiada legendarnego PsOne. Chyba, że zniechęci się durnym sterowaniem i zwalonym interfejsem. Ale który wówczas dzieciak, się tym przejmował? Zobaczymy kto wymięknie kiedy zabraknie amunicji w więziennym korytarzu... 
  

Garść recenzji

Mamy piękną część roku. Dziś nastał okres, gdy masowe mordy na świnkach  i patroszenie portfeli, wszystkim uchodzą na sucho, ciesząc przy tym mordę  niezmiennie. Nastała jesień, polska "złota" jesień.. Czyli czas gdzie już nie biegami swoiście po polu, tylko siedzimy w cieplutkim zaciszu domowym i oglądamy masę filmów. Ode mnie kilka zrecenzjowanych filmów na Dzień dobry.


Tytuł: Ćierń / Splinter (2008)
Reżyseria: Toby Wilkins
Scenariusz: Toby Wilkins, Ian Shorr, Kai Barry
Gatunek: Horror



 Wiele produkcji amerykańskiego pochodzenia nie wykorzystało do końca swojego potencjału oferując nam filmy niższych lotów. Tym razem macki "niedorobionego" filmu oblazły ideę siedzącą w głowie młodego, debiutującego, reżysera. Mimo że to debiut i w owej produkcji można dopatrzeć się wiele chwytów z amatorskiego wykonania i koncepcji, to jednak zawiodłem się , bo moje oczekiwania jak widać przerosły możliwości reżysera.

Nic bardziej mylnego, fabuła zasługuje na bardziej ambitniejsze wykonanie, a opowiada ona o czterech bohaterach, których drogi ze sobą się skrzyżowały. Jak zwykle to bywa w amerykańskich horrorach, coś tam musiało się popsuć w samochodzie, by nasi bohaterowie musieli dotrzeć do stacji benzynowej. W wielu horrorach, taka stacja jest tylko wyznacznikiem dla bohaterów grających w filmie, bo co może zdarzyć się na odludnej, amerykańskiej stacji benzynowej z dala od miasta? Jednak gość odpowiedzialny za ową produkcję, poszedł ku przestrodze. Tym razem stacja benzynowa nie będzie tylko miejscem do zatankowania samochodu i skorzystania z toalety przez piękną cytatą blondynkę. To miejsce oferujące niezbyt wiele metrów kwadratowych, będzie polem do manewrów reżysera. Jak cała czwórka aktorów dotrze na ową stację, przekonają się, co takiego niezwykłego może kryć to miejsce i jednocześnie stanowić ich miejsce do przetrwania. Ktoś, a raczej coś, ich obserwuje i jest podatne na ciepło...

Horrorek mógłby być bardzo dobrą debiutującą produkcją wyznaczającą nowe standardy w kinie amerykańskich straszydełek, ale tak nie jest, wiele błędów przyczyniło się do tego, aby uznać nieco inaczej. Przede wszystkim warto "narzucić" się na grę aktorską. z pozoru wygląda dobrze, lecz postępowania aktorów mogą co najmniej śmieszyć. Wyobraźcie sobie scenę, w której jednemu z bohaterów trzeba odciąć rękę, mimo iż znajdujecie w pobliżu mały nożyk budowlany (do cięcia płyt gipsowych) przyczyniacie się do owej "operacji"? Tak myślałem, mimo tego jeden z bohaterów postanawia to zrobić, małym tępym nożykiem, myśląc , że uda mu się przeciąć kość. Ku naszemu zdziwieniu, ofiara tego zdarzenia nie za bardzo reaguje na to emocjonalnie...
Kolejny element jaki denerwował, to praca kamery. Gdy robiło się gorąco na ekranie, a akcja parła do przodu, miałem wrażenie, że operator kamery ma ADHD.

Cała reszta wypada całkiem nieźle, efekty specjalne jak i charakteryzacja zasługują na barwa. Cieszy mnie fakt, że reżyser nie wykorzystał efektów komputerowych 3d, bo mielibyśmy gniota na miarę produkcji wideo, o bardzo niskim budżecie. Co ciekawe produkcja pozostawia dużo lukę fabularną, która może być wytłumaczona na wiele sposobów.

Podsumowując: Młody reżyser serwuje nam niskobudżetową produkcje, przyprawioną o ciekawą fabułą, lecz nie do końca wykorzystaniem swojego potencjału. Strona techniczna (poza ruchami kamery) jest wykonana perfekcyjnie. Spodziewajcie się raczej lekkiego horrorku, którego można spokojnie obejrzeć wpieprzając kilogramy popcornu.

OCENA: 6.5



Tytuł: Dead Girl (2008)
Reżyseria: Gadi Harel, Marciel Sarmiento
Scenariusz: Trent Haaga
Gatunek: Horror, Drama



"Każde pokolenie ma swoją historie,
o koszmarze dorastania"


W horrorach widziałem już naprawdę sporo, ale obraz Gadiego Harella należy szczególnie odnotować. Dlaczego? Bo sama konwencja pokazuje solidnego faka wszystkim innym horrorom, za tak konsekwentne podejście do tematu.

Mamy dwóch bohaterów. Jeden zwyczajne szkolne emo, zakochany po uszy w dziewczynie, której zdobyć nie może. Oraz drugi bohater, wierny i niezawodny kumpel tego pierwszego. Obaj są pośmiewiskiem szkoły i raczej trzymają się na uboczu. Pewnego dnia chłopcy postanawiają pójść na wagary. Przecież nikt w szkole nie zauważy, że zniknęło dwóch frajerów? Zatrzymują się w starym i ponurym szpitalu psychiatrycznym. Gdy okazuje się że jest on opuszczony, postanawiają go dokładnie zbadać. W szpitalnych podziemiach odkrywają coś bardzo niepojącego, mianowicie - przykutą do łóżka, nagą, ładną dziewczynę. Choć owe "znalezisko" wygląda na nieżywe, okazuje się, że jednak oddycha i reaguje na dotyk. Młoda, ładna, naga, przykuta do łózka dziewczyna, spełnienie marzeń faceta? Dla faceta na pewno nie, ale dla młodych licealistów pod wpływami hormonów, tytułowa "dead girl" stanowi obiekt "wylania" swoich młodzieńczych fantazji, czyniąc ją swoją niewolnice do spraw seksualnych.Wówczas okazuje się, że latencja zaczyna... gryźć. Dochodzi do tragedii.

Lecz film nie daje jakiegoś solidnego kopa w rodzime klejnoty, mnie się osobiście podobał. Wszechogarniający, przytłaczający i niezwykle gęsty klimat, aż wylewa się strumieniami. Sama konwencja kupiła mnie z miejsca. Jest to jeden z tych filmów którzy wielu znienawidzi, a wielu pokocha. Samemu reżyserowi należą się brawa za podjęcie takiej tematyki w świecie kinowej grozy. Obraz ten jako z nielicznych w gatunku, posiada moralną wartość. Reżyser umiejętnie operował napięciem, stawiając widza momentami w dość nietypowych sytuacjach. To w filmie okaże się, kto zachowa zimną krew, a kto ulegnie hormon i chorym fascynacją, który z chłopaków okaże się psycholem i ofiarom swoich erotycznych doznań, a który zachowa choć iskrę rozumu. A może ulegnie presji koledze? Wartości wypisane jak na dłoni, po seansie nie trudno wyłapać choć jednej z ich.

Film można przypisać do gatunku "torture porn" choć raczej bliżej mu do dramatu niż undergrudowych produkcji z pokroju TP. Nieźle wyreżyserowany, z dość oryginalną konwencją na tle dzisiejszych teen horrorów. Daje solidne 7 za korzyści moralne płynące z filmu. Przecież w horrorach to taka rzadkość...

OCENA: 7.0

Tytuł: [Rec] 3: Geneza (2011)
Reżyseria: Paco Plaza
Scenariusz: Paco Plaza, Luis Berdejo
Gatunek: Horror

Póki śmierć nas nie rozłączy...

No i w końcu obejrzałem z lekkim opóźnieniem, ale nie było wcześniej okazji na wypożyczenie filmu, jestem kilka godzin po seansie i film oceniam spokojnie na 6, dlaczego tak słabo?

Osoby, które choć trochę zagłębiły się w kino grozy, za pewnie kojarzą hiszpański fenomen, który w 2007 roku wszedł na ekrany polskich kin. [Rec] odniósł sukces poprzez realizm jaki ukazywała kamera kręcona z ręki, a na niektórych scenach można było się solidnie przestraszyć. Druga cześć była podobna, tylko, że za kamerę chwycił oddział specjalnych żołnierzy S.W.A.T, który miał za zadanie sprawdzić co wydarzyło się w kamienicy, którą znamy z poprzedniej części. Koszmar rozpoczął się na nowo, a produkcja podobnie jak pierwsza część posiadała realizm i nastrój, którego nie można było doświadczyć w innych współczesnych horrorach. Po sukcesie tych dwóch części reżyser nakręcił kolejną, tym razem prequel, lecz fanów dwóch poprzednich części czeka nie mały szok...

Akcja [Rec] 3 Genezis przenosi nas w nieco inne miejsce niż stara kamienica, w której doszło do epidemii. Jesteśmy na ślubie dwóch głównych bohaterów, a początkujące sceny oglądany z perspektywy jednej kamery, i tu pojawia się jedna z największych wad owego horrorku, jak wcześniej wspomniałem oglądamy tylko POCZĄTKUJĄCE sceny, reszta filmu jest nakręcona standardowo, a twórcy postanowili dodać nawet ścieżkę dźwiękową do swojego "dzieła". Za pewnie się domyślacie, że film jest pozbawiony jakiegokolwiek realizmu i klimatu, a wszystko to co widzieliśmy w innych produkcjach z pokroju Zombie Movies zobaczymy także w tej części [Rec]. Osoby, które przestraszyły się na dwóch poprzednich częściach, na tej nie poczują nawet ciarek na plecach. Pico Plaza (reżyser filmu) zboczył nie co z ścieżki i poszedł w inne ślady, dlatego, że [Rec] 3: Genezis jest sieczką, a na ekranie oprócz zombiaków wylewają się coraz to większa ilość hektolitrów sztucznej krwi, zresztą scena z udziałem pięknej panny młodej, która dumnie dzierżyła w rękach piłę mechaniczną mówi sama za siebie. To Zombie Movies z elementami gore, aż trudno uwierzyć, że film w tytule posiada słowo [Rec], bo to mógłby być całkiem inny film, pod całkiem inną nazwą, na przykład "Uciekająca Panna Młoda"...

Fabuła film jest prosta, na ślubie dwóch bohaterów dochodzi do tragedii, jeden z gości zamienia się w zombi i gryzie jedną z kobiet, tak dochodzi do paniki i rzecz jasna do zarazy. Zaproszeni goście zamieniają się w zgniłki, a osoby, które uszły z życiem muszą przetrwać na tym piekielnym ślubie, co gorsza szanowny pan młody stracił z oczu swoją żonę, postanawiają siebie odnaleźć, bo to ich wielki dzień. Sami widzicie, czasami stwierdzenie "póki śmierć nas nie rozłączy" nabiera całkiem dosłownego znaczenia.

Jak wcześniej napisałem film jest pozbawiony klimatu i nie można się przestraszyć na owej produkcji, choć powiem szczerze, że niektóre sceny dość oryginalne (np. odcięcie zarażonej ręki panny młodej, oraz zakończenie filmu) to film nic więcej nie oferuje. Mimo, że fajnie się oglądało taką rzeź na ekranie, to muszę być wyrozumiały przy wstawieniu oceny końcowej, dlatego, że to horror ten posiada za mało [Rec]-a w fabule. Mam nadzieje, że Pico Plaza przy kręceniu następnej części nie będzie zbyt podjarany filmami z pokroju gore Reasumując: opowieść o pannie młodej i panu młodym, którzy na swym ślubie są świadkami szybko rozprzestrzeniającej się epidemii. Masa krwi i latających kończyn.A wszystko to precyzyjnie wymierzone  w zapchaną popcornem część klienteli, żądającą więcej cyków utaplanych we krwi.

OCENA: 6.0