Wyszukiwarka

czwartek, 7 marca 2013

Z innej Beczki: Mechaniczna pomarańcza (1971) [Recenzja]



Tytuł: Mechaniczna pomarańcza / Clockwork Orange (1971)
Reżyseria: Stanley Kubrick
Scenariusz: Stanley Kubrick
Gatunek: Dramat, SF

Nie umiem krzyczeć, bo nie mam ust


Cóż to za świat moi drodzy Bracia, w którym to młody na ulicy pobije starego? Cóż to za świat moi drodzy Bracia, w którym to kobieta staje się przedmiotem obiekcji seksualnych ze strony mężczyzn? Cóż to za świat moi drodzy Bracia, w którym to ludziska hektolitrami wchłaniają do swojego organizmu, kolejne procenty śmierdzącego piwska, zamiast to łykać codziennie gorące mleko z dodatkami? Cóż to za świat moim drodzy bracia, w którym futurystyczna wizja muzyki opanowała uszy przeciętnego obywatela ogłuszając jego wewnętrzną duszę? Gdzie podziały się czasy, w których każdy słuchał z wypiekami na twarzy 9 symfonii Bethovena? Cóż to za świat moi drodzy Bracia, w którym to każdy reżyser współczesnego kina tworzy dla grubych zielonych z facjatą Lincolna, a nie dla widzów z ksztą inteligencji i z apetytem na dobre kino? Gdzie te czasy, w których każdy film po kilku latach stał się perełką, a za kilkadziesiąt klasyką kina nie tylko niezależnego? Ja wiem mój Drogi Kubricku, że teraz przewracasz się w grobie, na szczęście żyłeś jeszcze w czasach, w których nie liczył się wypaczony widz. W czasach, w których powstała "Mechaniczna pomarańcza", geniusz w każdym calu, moi drodzy Bracia.

Zacznijmy jednak od początku. Alex nie zna żadnych zasad moralnego życia, podobnie jak jego trzej kumple. Codziennie chodzą do baru, by napić się mleka, a potem kogoś skatować na ulicy albo obrabować. Na czele tej bandy wyróżnia się Alex, socjopata w czarnym meloniku, o niebanalnym uśmiechu i ilorazie inteligencji. Żyje on w czasach futurystycznych, w niedalekiej przyszłości, z kochająca rodziną. Policja depcze mu po pietach, a on nadal gwałci kobiety wraz ze swoją bandą oprychów. Niestety z tragicznym skutkiem. Trafia on w końcu do więzienia, które nauczy go podstawowych zasad człowieczeństwa. Wie jednak, że to będzie słoną nauczką w jego życiu. Chcąc zostać przywrócony do dawnego życia jako szanowany obywatel podaje się terapii prania mózgu, czy jednak to wystarczy by uczynić go dobrym obywatelem?

Kto nie zna chociaż jednego dzieła Kubricka na pamięć niechaj walnie się 50 razy w czoło i wmawiając sobie "jestem wypaczonym widzem, jestem wypaczonym widzem" niczym "Ojcze nasz" na dobranoc. Bowiem Kubrick to niebanalny reżyser, jeden z najbardziej charakterystycznych osobowości lat 90. Jego geniusz tworzenia filmów dał nam takie perełki jak ekranizacje "Lśnienia", którą uważam za jedną z najlepszych, a także "Odyseje kosmiczną", która już w latach 60. stała się jego pierwszym sukcesem. Obok "Full Metal Jacket", "Mechaniczną pomarańczę" wstawiam za najlepszy twór Stanleya.

To nie jest zwykłe dzieło luźnie nawiązującą do powieści Anthony'ego Burgessa, a stwierdzenie, że reżyser czerpie z niej garściami jest na wyraz przesadzone. Zacznijmy od głównego bohatera Alexa. Na początku filmu poznajemy go jako bezlitosnego psychopatę, który nie zna zasad moralnych. Pozbawiony jakiegokolwiek człowieczeństwa dokonuje on kolejnych gwałtów podśpiewując przy tym "Deszczową piosenkę". Nie jest on jednak zwykłym oprychem w czarnym meloniku. Spośród jego kolegów wyróżnia go przede wszystkim inteligencja, nie bez powodu słuchając w swoim zaciszu domowym 9 Symfonii Bethovena relaksuje się, potrafi docenić prawdziwą muzykę. Jego charyzma mogłaby przekonać Stany Zjednoczone do komunizmu, a Chiny do demokracji, człowiek o dwóch twarzach. W domu jako cichy chłopak, na zewnątrz socjopata z szerokim uśmiechem niestroniący od sarkazmów.

Jednak gdy trafia do więzienia, staje się on niewinnym chłopakiem. Wówczas podchodziliśmy do jego osobowości z dystansem i z lekkim respektem, w środowisku gwałcicieli i seryjnych morderców zyskuje u nas sympatie. Alex wie, jak wcześniej postępował i szczerze tego żałuje. Odnalazł natchnienie do życia oraz drugą szanse, by stać się dobrym człowiekiem. 

"Mechaniczna pomarańcza" to wyprawa do świata zadziwiających obrazów, muzyki, słów i uczuć. Stanley kolejny raz daje nam do zrozumienia, że to dzieło wielopoziomowe. Nie ma tu jednego przesłania dla widza, jest ich więcej. To obraz refleksji dla odbiorcy i sporą nauczką. Miedzy innymi kolejny raz Kubrick naśmiewa się z mediów i z władzy, przez która jesteśmy manipulowani. Niekompetencja na każdym szczeblu władzy, która za odpowiednie dolary zrobi wszystko, by przywrócić społeczeństwo do godnego życia. Jednak wbrew pozorom nie da się uleczyć pojedynczej jednostki, trzeba leczyć całe społeczeństwo. Kubrick nie byłby sobą, gdyby w swoich filmidłach nie umieszczał podtekstu politycznego oraz medialnego.

Gdy Alex wychodzi z więzienia jako "uleczony obywatel" ponosi karę za swoje czyny. Zostaje pobity przez starca i potem przez swoich kumpli, którzy są uwiecznieni już jako organ władzy. Wszystko się obraca przeciwko niemu, a teraz to on staje się ofiarą. Nowojorski reżyser definiuje na nowo pojecie zemsta, ponieważ pozbawiony istoty ludzkiej, Alex nie może definitywnie obronić się od agresji. Nie mając już własnego prawa do wyboru na odróżnienie dobra i zła, skrzywdzony nie tylko przez najbliższe otoczenie, ale także przez władzę i media. 

Genialny pod względem przekazu, ale także samej filozofii, jaką kieruje się Burgress w swoich powieściach, a jaką dodał od siebie reżyser. Postać Alexa, można porównać do naszego społeczeństwa, które jest manipulowane przez władzę. W dzisiejszych czasach nie mamy wyboru, to rząd wytycza na ścieżki, jakimi musimy podążać. Głównym bohater jest tego znakomitym dowodem. Kiedyś był zły, a potem zmuszony , by było dobry. To wszystko przez media, i ludzi na wyższych szczeblach władzy, przez których stajemy się jak zabawki, z którymi można zrobić co tylko przyjdzie nam na myśl. Lepiej być tym złym z wyboru niż dobrym z przymusu. Najgorsze co może być to człowiek pozbawiony wyboru moralnego nad swoim życiem. Kubrick o tym przypomina z każdą minutą filmu, kiedy patrzymy na main herosa.

Mimo że wcześniej obejrzałem ten filmy jako aspołeczny gówniarz, nie potrafiłem wychwyć tyle przekazów jakie nadaje reżyser. Teraz doskonale wiem, jaki geniusz kryje się w tym obrazie. "Mechaniczna pomarańcza" to nie jest zwykłe filmidło, o którym szybko zapomnimy. Tyle przekazów nie niesie żaden film. Podobnie jak w powieści Burgessa, znajdziemy odzwierciedlenie zemsty, władzy, której nie należy ufać, pojęcie dobro, a zło to tylko pretekst, całej
zachłanności i niebanalnej konserwatywności. Media także są przedstawione w złym świetle, ale co się spodziewać, skoro to przenie stajemy się obywatelami pozbawionymi wyboru moralnego i codziennie serwują nam pranie mózgu, kiedy za każdym razem włączymy telewizor. Krótko rzecz ujmując, jeśli cenisz kino, które trafia w inteligencje widza, to twórczość Kubricka łykniesz bez popitki, mimo tego, iż kiedyś szokował, a dzisiaj jest tylko słabym wyznacznikiem kontrowersyjnej pogardy dla widza. Jeśli klasyfikujesz się do wypaczonej klienteli, która woli z wywiniętym jęzorem oglądać kolejne części "Szklanej pułapki", to niech tak pozostanie. "Mechaniczna pomarańcza" w rękach nieodpowiedniego widza, staje się tylko zwykłym dziełem opowiadającym o przemianie zła na dobro.

Po seansie, po raz kolejny siedziałem na fotelu z otwartą mordą. Kiedyś gdy pierwszy raz sięgnąłem po ten film dostałem plaskacza, a teraz solidnego kopa w ryj, bo najwyraźniej doceniłem to co przekazał nam Kubrick. Mimo że film się skończył przez 5 minut oglądałem napisy końcowe, sam nie wiem dlaczego, potem udałem się do kuchni, by zrobić sobie cieple mleko z dodatkami, podśpiewując sobie po drodze "Deszczową piosenkę". Powróciłem do normalności moi drodzy Bracia. Chyba.

OCENA: 9.5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz