Wyszukiwarka

piątek, 22 lutego 2013

Książę ciemności (1987) [Recenzja]



Tytuł: Książę Ciemności /Prince of Darkness (1987)
Reżyseria: John Carpenter
Scenariusz: John Carpenter
Gatunek: Horror

Gdzie diabeł nie może, tam Carpentena pośle

Polska przeważnie kraj typowego katolicyzmu, który wpieprza się w życie moralne obywateli. Coraz więcej pacjentów oddziałów geriatrii pcha się w tą społeczność jakby byli ślepo zapatrzeń w kazania ojca Rydzyka, który emanuje do nich coraz to większą sympatią, a w rzeczywistości za plecami liczy grube papierki z facjata Zygmunta Starego, wożąc się najlepszymi brykami po mieście. A szkoda, bo dziadkowie niejako podtrzymywali ten nasz rozwój gospodarczy w Polsce na coraz bardziej się kurczącym i bezlitosnym rynku pracy, ciężko harowali, powstrzymywali komunistyczne rządy Rzeczypospolitej polski, by nam żyło się godniej i dostojniej. A teraz robią biednym wodę z mózgu i każą płacić za każdą domenę jaką oferuje kościół. "Książę ciemności" mistrza grozy, niejako nawiązuje do tego pokręconego, kościelnego ustroju, i szkoda, że owe dzieło nie zostało zbytnio docenione w naszym kraju, może to poprzez liczbę wierzących? Jeśli spojrzeć na "rozwijający" się katolicyzm w naszym kraju, to filmidło Carpentera, mogło być dla takich osób gorzkim przekazem niszczący wszystkie ideologie wierzących.


Zarys fabularny brzmi nie zwykle niewinnie i prostacko, ale ci którzy znają ojca kina grozy, doskonale wiedzą jak przeprowadza on fabułę w swych filmach. Przedmieścia Los Angeles. W małym kościółku Katolickim ojciec Loomis dostrzega zbiornik z dziwną substancją. Wraz ze studentami próbuje on rozwikłać zagadkę kryjącą się w piwnicy. Okazuje się, że zbiornik z dziwnie wyglądającą substancją, to czyste zło szatana. Wkrótce dochodzi do dziwnych zdarzeń. Mieszkańcy przedmieścia zamieniają się w zombie i zrobią wszystko by doszło do opanowania świata przez antychrysta.

Czym charakteryzuje się kariera Carpentera? Otóż tym, że w swych przekazach filmowych potrafi przedstawić swoją wizje końca świata. Wiele jego dzieło opowiada głównie o apokaliptycznej wizji, którą przelewa na papiery scenariusza. Pamiętamy przecież takie klasyki jak "Wioska Przeklętych", i pokolenie białowłosych dzieci, które chcą opanować świat, bo przybywają z kosmosu. Może to brzmi komicznie, ale takie klasyki na stałe zapisały się w kaniony kina grozy. Jak widać, Carpenter nie tylko kojarzy się z kiczowatym slasherem "Halloween", który odniósł sukces, głównie za oceanem wplatając nowe wątki do kulejącego wówczas podgatunku slasher. Apokaliptyczne wizje końca świata Carpntera, to nic innego jak kino stałego nabytku kiczowatości i imersji dla odbiorcy. Mimo średniej "Ucieczki z Nowego Jorku", Nowojorski reżyser nie poprzestawał na ukazani swoich przerażających wizji końca świata. "Oni żyją", "the Thing", to nie są zwykłe opowiastki o zielonych ufoludkach jakie ukształciły kino amerykańskiego popcorneru. Tak samo jest w "Książę ciemności", Carpenter, ukazał wizje końca świata z naciskiem na wierzące osoby, poprzez antychrysta, który jako w biblii jest opisywanym upadłym aniołem.

Niestety, ta perełka ojca kinowej grozy nie jako umknęła widzom pomiędzy premierą "Coś", a "Wioską przeklętych". A szkoda, bo potencjał jest i nie został doceniony u rodowitych Amerykanów, może dlatego, że wzrost ateistów, znacznie ukształcił tamtą społeczność, która łaskawym okiem przyjmowała poglądy religijne? Jedno jest pewne, film trzyma w cholernie w napięciu i mimo, że dopiero w połowie tak naprawdę się rozkręca, to odbiorca jest masakrowany coraz to bardziej wymyślnymi motywami ze strony reżysera. Zombi, które chce opanować kościół to tylko chleb powszedni tego dzieła. Dalej będzie jeszcze lepiej i bardziej mroczniej. Do dziś utkwiła mi scena narodzin szatana i jego rzekomej wybrance. Carpenter w sposób mistrzowski potrafi operować na uczuciach widza, tak by jego wizja końca świata nabrała grozowej atmosfery. Kicz lat 80-tych daje o sobie znać w ostatnich 20 minutach filmu, przy których oglądający z otwartą gęba, z niedowierzaniem będzie obserwował dziwne wydarzenia. Podsycającą, stopniowo narastająca atmosfera horroru z krwi i kości to zasługa genialnego soundtracku. Ci, którzy mieli do czynienia z twórczością Carpentera wiedzą doskonale jakim mistrzem może być w tym aspekcie. Przecież do dziś w naszych uszach brzmią kawałki Enniogo Morricone, który skomponował soundtrack do "the Thing" na początku lat 80-tych. Carpenter poradził sobie świetnie jako scenarzysta, reżyser i kompozytor.

Jaki Morał z tej bajki? Otóż taki, że Carpenter wyraźnie daje znać, że oszpecone zombi występujące w filmie, można porównać do bezmózgich wierzących, którzy codziennie jako typowi zjadacze kotleta schabowego słuchają radia Maryja. Czym się właściwie różnią? Tym, że mają innych wyznawców? Owe "truposze" (które nie przypominają truposzy), to tak samo bezmózgie istotki jak społeczność ślepo wierzących katolików, którzy dopatrują się w naszym życiu moralnym ciągle czegoś złego.


Film warty obejrzenia, nie tylko dla kinofili obeznanych twórczością ojca kina grozy. "Książę ciemności," straszy i to bardzo i mówi to doświadczony fan horrorów, który nie jedno widział. Klimat przytłaczający i muzyka, podsycającą całą konserwatywność tego obrazu to największy atut filmu. Obejrzycie koniecznie jeśli szukacie straszydełka, który zaserwuje wam solidnego kopa w klejonty, nie poprzez brutalizm i sadomasochizm, ale poprzez przerażający klimat z lat 80-tych jaki doskonale znamy z takich hitów jak wielokrotnie przeze mnie wymieniane "the Thing". Obejrzycie, i potem nie mówcie mi, że horrory ocierające się o kicz i kino klasy b nie potrafią straszyć. Takim oto kazaniem, niczym ksiądz na ostatniej mszy, kończę, popijając łykiem czystej polskiej śliwowicy. Amen.

OCENA: 9.0

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz