Wyszukiwarka

sobota, 4 maja 2013

Od zmierzchu do świtu (1996) [Recenzja]



Tytuł: Od zmierchu do świtu / From Dusk till Dawn
Reżyseria: Robert Rodriguez
Scenariusz:Quentin Tarantino
Gatunek: Horror, akcja


Wampiry i świry

Co może powstać z połączenia pomysłu Tarantina z realizacją Rodrigueza? Efekty wcześniej już widzieliśmy (Desperados), lecz tym razem panowie całkowicie pojechali po bandzie, serwując nam coś co na stałe zapisało się w grzecznościowym nurcie, o amerykańskich dewastacjach. Ciesze się, że wyszło wydanie dvd, bo dzisiaj owe dzieło wspomniane byłoby przez dzisiejszych trzydziestoparolatków, a ja miałem okazje po kilku latach sobie odświeżyć tą perełkę, na miarę kultowego "Evil Dead".

Dwaj kryminaliści po napadzie na bank uciekają od Stanów zjednoczonych do Meksyku. Po drodze biorą kilku zakładników, byłego pastora i jego rodzinę. Zatrzymują się w barze, który pod odsłoną nocy skrywa pewną mroczną tajemnicę. Jedno jest pewne, do obrony przeciwko krwiożerczym wampirom nie wystarczy krzyż i woda święcona.

Macie racje, nic odkrywczego. Fabuła cienka jak zupka z paczki, ale co się innego spodziewać? Jakiegoś przesłania, zaskakującego zakończenia? Nic z tych rzeczy! Przede wszystkim kiczu, który symuluje kino klasy b, a więc będzie kiczowato w każdym znaczeniu tego słowa, przynajmniej w drugiej połowie filmu. W odpowiednich rękach kicz może przerodzić się w geniusz, i tak jest w tym przypadku, przecież nie od dziś wiadomo, że Tarantino potrafi po mistrzowsku operować owym nurtem. Dlatego zamiast gładkich wampirków, które nie chcą pożreć swojej ofiarę i wysysać krew, wolą z nią pójść do łóżka. Tutaj pojęcie wampir to postać z krwi i kości, sięgająca do korzeni kultowych horrorów.

Będzie ciekawie i poleje się krew, a obsada ponowie zaskoczy. Główny bohater to cyniczny George Clooney, który nie stroni od żonglowania sarkazmami, a jego cyniczne spojrzenie, sprawi, że jego braciszek, który zazwyczaj mało ma do powiedzenia, bo woli gwałcić kobiety, momentalnie przestanie świrować. Tarantino nie zagrał na miarę swoich sił, ale złota Malina dla niego to lekka przesada. Widać, że Amerykańska Biblioteka Kongresowa, chciała koniecznie wpisać go do rubryki z najgorszymi aktorami, kto wie może rola zmutowanego gwałciciela, ze sterczącym zgniłym fiutem na wierzchu w "Planet Terror", to zemsta za uraczenie go tą antynagrodą?
Znajdzie się miejsce także dla Tona Saviniego, i jego niezwykłych żelaznych majtkach. Niezwykłych, bo minigun symulujący jego genitalia, gotowe do odstrzelenia komuś łba, to kolejny po strzelającej gitarze wynalazek Rodrigueza. Zapomniałbym jeszcze o jego pupilku Danym Trejo. Tym razem nie rzuca nożami na ledwo i prawo, tylko lata od jednego końca sali barowej do drugiego, w jaki celu? Przekonacie się sami.

Stawiam kufel włosów z pod mojej pachy, że przy owym filmie ani razu nie zakradnie się nuda. Będzie się działo, a wielka masakra w barze, to sceny na miarę kultowego Evil Dead. Jak na kicz przystało, nasi bohaterowie stoczą walki z różnymi mutacjami wampirów. Tym razem głównym bossem do pokonania, nie będzie sam Tarantino, tylko... zresztą sami zobaczycie. Celowe odniesienia do kultowych horrorów mi.n do twórczości Carpentena, nie jednemu przyprawią o szeroki banan na facjacie.

Cóż mogę więcej napisać? To jeden z pierwszym filmów Rodrigueza i Tarantina, który stał się ich symbolem rozpoznawczym i odtworzył dalszą drogę do operowania kiczowatymi pomysłami. Czego się spodziewać? Przede wszystkim niezłej masakry i niekonwencjonalnego stylu kręcenia tych dwóch panów. To już klasyka, którą warto zobaczyć. Jeśli kochasz kino klasy b, a dzisiaj twórczość Tarantina jest twoich wybawieniem do amerykańskiego bełkotu to owe filmidło jest propozycją dla ciebie obowiązkową. Reszta niech obejdzie się ze smakiem, byle do świtu.

OCENA: 9.0

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz