Wyszukiwarka

sobota, 20 kwietnia 2013

Z innej beczki: Fargo (1998) [Recenzja]


Tytuł: Fargo
Reżyseria: Joel Coen, Ethan Coen
Scenariusz: Ethan Coen, Joel Coen
Gatunek: Thriller, Dramat

Mokra robota


Fargo chodzi za mną jak Ted Bundy za blondynkami. Olałem go przedtem, jak miałem dylemat pomiędzy geniuszem Kubricka , a kolejnym dziełem braci Coen. Jak sami widzicie, wpadł w moje łapska w ten długi weekend, można powiedzieć. W tej sytuacji mogę tylko żałować, że nie uczyniłem tego wcześniej...

Historia jest jak na zbity ryj bardzo banalna, chociaż gdybym od początku zakładał, że rozwinięcie fabularne będzie ograniczać się do założonego wcześniej motywu, musiałbym sobie jeszcze przed obejrzeniem pogratulować naiwności. Kto nie zna braci Coen, ten nie wie, że ich geniusz w kinie amerykańskim ujawnia się właśnie na przekór takim produkcjom.

Jerry to sprzedawca samochodów, boryka się jednak z finansowymi problemami. Wpada na pomysł, by wynająć dwóch bandziorów, którzy uprowadzą jego żonę i zażądają od bogatego teścia okupu. Na początku wszystko idzie gładko i zgodnie z planem, jednak sprawy szybko nabierają zaskakującego tempa...


Obiegowa opina głosi, że ówczesne Oscary były jedne z słabszych w historii. Rzekomo gorsze, bo oto zabiegani członkowie akademii filmowej w natłoku codziennych spraw, po raz pierwszy złożyli losy plebiscytu w ręce swoich małżonek i bliskich. Dlatego "Fargo" braci Coen jest z tych filmów, które ominęła amerykańska wizjonerska przyszłość ze statuetką w rękach (przynajmniej w owych czasach), dlatego ich filmidło jest z nutką geniuszu, którą należy wstawiać na półce pomiędzy przeciętniakami, a oscarowymi hitami, bijące rekordy box office'u. Niemniej jednak "Fargo" zapisał się jako samotny klasyk, po którego już dzisiaj sięgają nostalgicznie trzydziestoparolatkowie, ze sentymentem w sercu oglądają po raz kolejny te sceny, które im przypomną, że dla rewolucjonistów z lat 90. czekała bardzo świetlana przyszłość. Ale przecież gdyby nie oni, to wizja amerykańskiego bełkotu, z brudnym gliną na czele i nurtu gangu narkotykowego w plejadach Hollywood nie uszłaby im dzisiaj na sucho. Tacy aktorzy jak Steve Buscemi, Peter Stromare mogliby nie istnieć, a dzisiaj są najbardziej rozpoznawani w nurcie o dewiacjach seksualnych i nałogowym ćpaniu, do opozycji moralnie grzecznego nurtu amerykańskiej popkultury w latach 80's i 90's.

Pupilek Tarantina, Busceni znów odgrywa dla siebie tutaj charakterystyczną rolę. Mały, gadatliwy i śmieszny, próbuje rzucać sarkazmami i sucharami jak Chuck Noris swoimi wrogami w powietrze, kiedy planuje krwawą krucjatę, bo ktoś porwał jego żonę. Ehkm! W tym przypadku mogło to zabrzmieć dwuznacznie. Ale widać, że przychodzi mu to z trudem, bo zamiast myśleć jak zagadać glinę, to woli wymachiwać rewolwerem przy panicznych krzykach frustracji, no przynajmniej w końcowych scenach. Za to Stromare, zawsze będzie mi się kojarzył jako cichy bandzior o spojrzeniu psychopatycznym, który w filmie wypowiedział tyle słów, ile epizodyczna rola Romery w filmach o zombie. To dobrze, bo jego charakter daje nam znać, że coś się świeci.

Bracia Coen znów obsadzili swoich rolach amerykańskich drani kojarzących się tylko z męskim kinem, obrazując oddziaływanie amerykańskiego obrotu przestępczego na strukturę społeczną, organy ścigania i ludzi uwikłanych w brudny interes. Poniekąd "Fargo" trzyma się nieźle historii jaka miało miejsce w latach 80. w Minnesoci, i dlatego wyraźnie widać w nim uwikłane wątki charakterystyczne dla burgerlandowej cnoty, na sprawę, którą nie chciały nagłaśniać władze. Film stanowi antytezę na znieczulicę społeczną obywateli, sprawy moralne i prania brudnych pieniędzy w miejscach, w których nie chciałbyś zatankować na stacji benzynowej, bo powita cię właściciel wyglądający jak oszpecony zombiak w filmach z pokroju Romery (już o tym pisałem?).

Warto zwrócić uwagę na zwierciadło amerykańskiej prowincji, której Hollywood się boi. "Fargo" to męskie kino, oparte na faktach, takie samo, w którym Busceni i Stromare tworzą niezły duet, chociaż sami za siebie nie przepadali od początku filmu. To klasyka i powrót do epoki w imię poprawności politycznej. I nieważne czy na kasetach VHS, czy w wydaniu dvd. Ważne, że w ogóle.

OCENA: 8.0

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz