Wyszukiwarka

środa, 15 maja 2013

Wszyscy kochają komercje



Ilekroć przyszło mi narzekać na współczesną kinematografie. Winnych szukać nie mam dziś zamiaru, ale obok bałaganu jaki poniewiera się w dzisiejszych ruchomych obrazkach trudno przejść obojętnie. Toteż przeznaczyłem wolną chwilę, by nawrzucać wszystko to, czym charakteryzuje się współczesna komercja i odkryć genezę nieładu, o jaki dziś nietrudno się potknąć i wylądować z morda na glebie. Co wtedy pozostaje? Wąchać kwiatki od spodu i w agonii liczyć na to, że Hollywood zboczy trochę na bardziej niezależny tor. Zapraszam do obszernej refleksji na temat współczesnego kina rozrywkowego, i już teraz donoszę, że pieszczoty zamierzam odstawić na bok.

A jak tego dokonać? Muszą się znaleźć twórcy z pomysłem, z krztą oryginalności. Czasem można takich znaleźć, ale nie mają łatwego życia, bowiem kinematografia to biznes dla dużych dzieci, dla których liczy się wynik w Box Office i kolejne drukowane papierki z zielonym tuszem, których co niemiara ukrywają w sejfie obok garażu ze srebrnym porsche. Oczywiście, można doszukać we współczesnych realiach paru, którzy mimo wypaczonego charakteru Hollywood starają się kreować twory przywodzące na myśl niezależne produkcje i od czasu do czasu być docenieni przez Amerykańską Bibliotekę Kongresową. Ale ktoś w końcu musi być winien za całokształt kina rozrywkowego? Widz jest winien. Zgodnie z myślą zasad przedsiębiorczości, jest POPYT musi być PODAŻ, a więc tylko potwierdza się reguła, że widz głosuje portfelem.

Kij z marchewką

Wydymana koncepcja ogólnopojętej komercji dotyka nie tylko filmy. To częste zjawisko w branży interaktywnej rozrywki a nawet muzyki. Można przecierać oczy ze zdumieniem, do czego to wszystko doprowadziło, ale w gruncie rzeczy my wszyscy jesteśmy winni. Panowie odpowiadający na naszą ulubiona branżę stosują znane chwyty i sprawdzone schematy, by przyciągnąć jak najwięcej klientów. Można narzekać na to i owo, a założę się o pukiel włosów spod pachy, że i tak popędzicie z wywiniętym jęzorem do kina i zasiądziecie na sali w wygodnym foteliku i będziecie karmić się kolejną częścią Transformersów, a po seansie pusto w głowie jak po marnym popowym kawałku Edyty Górniak. Smutne to, ale takie są realia. Nikt nie będzie ryzykował nowego pomysłu, na który pójdzie mniejsza część ludności, każdy woli inwestować w sprawdzone pomysły i zgarnąć znacznie większą liczbę Customersów niż jednostka z oryginalnym pomysłem i ze świeżością w głowie. I to się opłaca. I to jest najgorsze.
Biegniemy do kina na nasze ulubione serie sami nie wiedząc czego oczekując. Oryginalnych wątków w znanej formule? Nieświadomie tym samym podbijamy słupek rtęci biznesowej korporacji, tym samym doprowadzając do kolejnego rekordu w Box Office. Niecałe kilka miesięcy i słyszymy o kolejnej części. Błędne koło się zamyka. Jesteś wszystkiemu winien, widzu. Co należy zrobić? Kina i znane dystrybucje chyba z chorego nawyku inwestują w filmy Burgerlandu. Mały eksperyment: przejdźcie się po swoim ulubionym kinie i spójrzcie na plakaty. Policzcie ile jest zapowiedzi filmów amerykańskich a ile europejskich czy azjatyckich. Ja wynik mam w głowie, próbuję to Ci uświadomić. "Widzu". Nie jesteś już Widzem tylko 'Widzem", tak samo jak odbiegające od koncepcji dzieła sztuki, filmy - już nie są Filmami tylko "Filmami". Aluzja na miarę Larsa von Triera. 

Kino Udarowe

O tym nurcie wiedzą tylko krytycy filmowi i recenzenci. Ale takie kino istnieje i ma się niestety dobrze . Lwią część takiego kina nastrajają filmy akcji i masowe superprodukcje (o tych drugich za chwile). Na odłam składa się kilka charakterystycznych czynników, podkreślają formule rozrywkowej konserwatywności takowej gatunkowości. Po pierwsze: skąpane w słońcu Miami, ujęcia nadające plażowy, słoneczny, gorący charakter danego filmu. Spocone sylwetki bohaterów i ujęcia pokazujące w odpowiednich detalach wyrzeźbione i ostre kontury ciał wiodących bohaterów. Pamiętacie Megan Fox z pierwszego Transformers? Kto by nie zapamiętał hojnie obdarzonej przez naturę latencji ze sylikonowymi ustami i pewnym korkiem podążającej w stronę bohatera na tle słońca Miami? Jak nie pamiętacie Megan Fox, to może Vina Disela z Szybkich i wściekłych? To samo tylko w wersji maczo. W szeregu z łysolem i dziewczyną z predyspozycjami na gwiazdę porno stawiałbym jeszcze Willa Smitha i jego skąpaną w plażowej aurze porsche. Na opisywany nurt składają się filmy Michaela Baya, który, chcąc nie chcąc, wprowadził kino udarowe do Hollywood za sprawą premiery Armagedonu. Teraz filmy akcji są pozbawione większej głębi, a miejsca na ich kręcenie wybiera się właśnie Miami czy chociażby Los Angeles. Czy to przypadek? Nie sądzę, bo w takich warunkach zawsze "zatrudnia" się super fury, które posłużą jako materiał wybuchowy na autostradach i gorące laski, które inteligencją dorównują do prostytutek z GTA 3. Widz na to pójdzie, bo po takich założeniach oczekuje rozrywki i emocji. Stąd kolejne nabijanie kuponów od twórców Fastów i Transformesów.

Miami to dobre miejsce na słoneczną pożogę. Jak się okazuje - po raz kolejny.



Era superprodukcji

Ze superprodukcjami jest mały szkopuł. Po części to komercja po części dzieło sztuki. Takie filmidła powstają kilka lat, a do realizacji potrzebne są niezliczone sztaby ludzi z całego świata. Toteż zawsze jest nadzieja, że się zgarnie statuetkę za efekty specjalne czy dźwięk. Na to wszystko pójdzie 90% wszystkich widzów, bo w gruncie rzeczy nie zawiodą się. Będzie to dla nich rozrywka, jaką oczekują przed przekroczeniem progu sali kinowej. Niektóre może błyszczą przesłaniami, morałami i ładną dla uszu muzyką, w ostateczności zgarniając największą liczb żetonów, która pozwoli im przygotować grunt pod kolejny film, który nim się pojawi w projektorze odniesie sukces komercyjny. Problem na tym polega, że trudno odpędzić się od uczucia deja vu, bo za identyczny szablon większości superprodukcji odpowiadają ci sami ludzie, którzy grzebali przy ostatnim wielkim przedsięwzięciu. I w tym miejscu aż chciałoby się nowych twarzy na znanych stanowiskach, bo oprócz pompowania ilości zielonych, można do pracy zatrudnić szare komórki i poszukać świeżej dozy materiału, gdy już rozpoczeliśmy kopać ten grunt pod kolejny film. 

Postęp technologiczny i efekty specjalne mają ogromny wpływ na osiągnięcie sukcesu ponadczasowych filmideł. O ile w kwestii interaktywnej rozrywki postęp technologiczny jest usprawiedliwiony, to w kwestii filmowej już niekoniecznie Przyjemnie nacieszyć gałki oczne mistrzowsko wygenerowanej scenografii w filmach sci-fi lub poczuć dreszcz emocji za sprawą podniebnych eksplozji samolotów wojennych. Kiedyś takie rewelacje były nie do pomyślenia, lecz tylko w małym nakładzie wykonalne. Efekty specjalne to znak rozpoznawczy superprodukcji, kiedyś jednak robione w sztampowych warunkach i równie dobrze, jak i dziś ujawniały banan na mordzie potencjalnym odbiorcom. Współcześnie może straszą kiczem i plastikowym wykonaniem a' la guma balonowa turbo, ale wtedy nikt nie mówił o komercji i za wszelką cenę szukano oryginalnych wątków i zastrzyku świeżej krwi. Więc nie tłumaczmy się rozwojem technologicznym, który doprowadził stan kina do takiego, jakim go obecnie widzimy. Komercja to problem dzisiejszy.

Hobbit, to typowa superprodukcja, z góry skazana na komercyjny sukces.



Śmierć indykom

Przy współczesnych trendach ciężko z entuzjazmem tworzyć kino niezależne. Mam na myśli tylko filmy z Hollywood, bo ze względu na obyczajowość, łatwiej indyki powstają na starym kontynencie niż w warsztatach zjadaczy wołowiny. Z nostalgią wspominamy czasy, kiedy każdy film, nawet ten z Hollywood był tworzony z pasją, z myślą o widzach. Teraz patrząc na oczy znanych reżyserów widzę tylko logo dolarów, skłaniając mnie, jako wytrawnego widza do oddalenia się i całkowitego wyłączenia się z amerykańskich filmów. To ma swoje wady i zalety, bo większość filmów jest robiona w krajach Lincolna, więc trudno odpędzić się od nich. Ale plusy oczywiście są: pogłębiając się w całkowitej agonii w kinie europejskim czy kinie azjatyckim, które mogą jedynie posłużyć jako materiał do onanizmu zachodnim twórcom. Przyczyny fali remake'ów i odkopywania znanych klasyków, poznaliście. Filmy rzygają odtwórczością i na odległość cuchną dolarami. Recepta jest prosta - wzbogać swój gust filmowy o indyki, których amerykański orzeł nie dopadnie, ze względu na strefę czasową. Kino azjatyckie, czy wspomniane europejskie, cenię wyżej niż mainstreamowe amerykańskie. Tam trudno o komercje czy znane formuły. Ale to temat ma osobną stronę. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz