Wyszukiwarka

środa, 15 maja 2013

Z Innej Beczki: 12 Małp [Recenzja]



Tytuł: 12 Małp / Twelve Monkeys (1995)
Reżyseria: Terry Gilliam
Scenariusz: David Webb Peoples, Janet Peoples
Gatunek: Sf, Thriller

"I see trees of green,
Red roses too(...)"


W życiu pewne są tylko podatki i śmierć. Mimo iż nie jesteśmy w stanie przewidzieć przyszłości i oczywistego jutra, wielu rzeczy możemy być pewni. Chociażby wspomnianej śmierci i podatków. Można by rzec, że autor tych słów, zbyt długo obcował z piorunami i mogło mu strzelić do głowy cokolwiek, dziś te słowa faktycznie wydają się takie wszystkim na wyrost znane. Film, który miałem wczoraj okazje obejrzeć, podczas gdy za oknem w mojej miejscowości szalała burza z piorunami, jest swoistym mięchem, perełką lat 90. i z założenia kinem sci-fi. Warto tu przytoczyć jeszcze jedną uwagę. Film ma tyle elementów ważnych, że trzeba go obejrzeć kilka razy, by całość spiąć w sensowną klamrę i ułożyć w logiczny tok fabularny. Przychodzi to z trudem, bo ruchome obrazki Terriego Gilimama przypominają sny paranoika niż klasyczne kino, jakie na ogół chcemy zobaczyć przed obejrzeniem upragnionego filmu.

12 Małp z pewnością zaliczam do filmów ciężkim, a kolokwializm "mózg rozjebany" wydaje się konotacyjnym określeniem widząc na ekranie napisy końcowe, tym samym podsumowawszy ogólne wrażenie spowite przez szaleńca (czyt. reżysera). Długo po seansie próbowałem doszukać się sensu, wskazówek i drogowskazów, by odkryć logiczny rdzeń, który skłonił Brytyjskiego reżysera do pokazania swojej wizji światu. Dzieło Gilliama mogło być zwykłym filmem sci-fi lat 90., gdyby nie szerokie spektrum ukrywanych między wierszami odniesień do samego bohatera, który wydaje się być swoistym kluczem do odkrycia tego, czym kierował się reżyser udostępniając światu swój niepoukładany (z pozoru) filmowy bełkot.

Rok 2035, ludzie kryją się w podziemiach i stanowią ok. 1 % ocalałej ludzkości. Świat spustoszył tajemniczy wirus. Więzień James Cole (Bruce Willis), wybrany na ochotnika zostaje wysłany w przeszłość, dokładnie do 1996, aby zbadać i odkryć kto stoi za zagładą świata i rozpyleniu wirusa. Nagrodą za udaną misję ma być wolność i zmniejszona kara. W wyniku pomyłki trafia do 1990 gdzie zostaje od razu aresztowany i umieszczony wśród czubków. To jednak tylko przedmowa, bo film w swojej obudowie przypomina skomplikowany obiekt nieznanego pochodzenia. Nie ma co się oszukiwać dzieło nie jest merkantylną produkcją sci-fi, to obraz bardziej surrealistyczny niż na pierwszy rzut oka może Wam się wydawać. Odbiór "flagowego" filmu Gilliama stanowi jedną, wielką łamigłówkę, do której warto wrócić po czasie. Kreatywność twórcy styka się z genialnością przekazu, nie dziwi więc fakt, że zaczynał jako filar ponadczasowej grupy Monty Pythona. W wiarygodność bliższego przekazu możemy być nie pewni, jak stan psychiczny zdrowia twórcy 12 małp.

Niezwykła skomplikowana złożoność filmu kryje w sobie niuanse, które przy pierwszym zetknięciu z filmem, wydają się być mało klarowne. Jest to zdecydowanie plusem, bo film przypomina o sobie długo po seansie, a stan faktyczny interpretowania całej idei Gilliama po prostu zachęca do odkrywania kolejnych, poukrywanych przesłanek - i robi to z nawiązką, ostatecznie świadcząc o niebanalnym i ciężkim finalnym odbiorze. To tylko potwierdza genialność reżysera, który serwuje nam zazwyczaj oszałamiające filmowe spektakle, które nie każdemu mogą przypaść do gustu. Surrealizm przejawia się z każdym następnym krokiem reżysera, to produkcja która początkową konwencją przypomina utaplaną w kiczu science-fiction lat 90., ale to tylko zmyłka, wszak oprócz typowych mało prawdopodobnych bełkotów, utwierdzający w przekonaniu, że mamy do czynienia z kolejną wizją zagłady ludzkości, opierając swój obraz o nadciągająca zagładę i wiążąc wszystko z nadchodzącym XXI wiekiem. W osobistym inwentarzu 12 małp okazał się niezłym strzałem w mordę, którego przy okazji brakowało mi wcześniejszym obrazom Gilliama. Nie mówię tu o narkotycznej utopii (Las Vega Parano) czy mało kraszonej wizji człowieczeństwa i pokoju ducha w otaczającej rzeczywistości (Fisher King), 12 małp jest bardziej artystyczne pod względem ciągoty fabularnej i lirycznej, ale przede wszystkim wizualnej i jawi się jako najlepsze i najbardziej złożone dzieło w dorobku Terriego Gilliama.

Uwielbiam filmy, które w odbiorze okazują się bardziej infantylne niż mogłoby na to wskazywać przed seansem. Do tak swoistego kina warto wracać nieraz, wtedy tak naprawdę odkrywamy je na nowo, a całość wydaje się być bardziej logiczna niż po pierwszym zetknięciu. Prawdziwe cudo, które niestety mi umknęło w czasach podstawówki, kiedy to jeszcze uganiałem się za spódnicami w... grach wideo. Ale to tylko potwierdza fakt, że do pewnych filmów trzeba dojrzeć. Tego możecie być pewni. Chociaż po części tak pewni, jak corocznych podatków.

OCENA: 8.5

1 komentarz:

  1. Terry Gilliam to jeden z reżyserów, dzięki którym zacząłem się interesować kinem, więc mam do niego ogromny szacunek. Tu się też ujawnia moje zamiłowanie do kina autorskiego, a ten człowiek robi rzeczy bardzo oryginalne, przy czym raczej nie przesadza.

    "12 małp" to świetny film. Pamiętam, że bardzo dobrze się na nim bawiłem, ale fabułę widzę przez mgłę. Ja u Gilliama uwielbiam klimaty fantasy. Zwłaszcza jego trylogie. "Bandyci czasu" - młodość, "Brazil" - dorosłość, "Baron Munchausen" - starość.

    Jeszcze jak byłem młody i nie interesowałem się filmami, widziałem dwa z tych tytułów. Bardzo mi się podobały, ale nawet nie znałem ich nazw. To zaskakuję, jak po latach się dowiadujesz, że podobały ci się obie produkcje tego samego reżysera. Co więcej, trzecia którą oglądasz, staje się twoją ulubioną.

    Co z tym blogiem, będzie jeszcze?

    OdpowiedzUsuń