Wyszukiwarka

sobota, 4 maja 2013

Shutter Widmo (2004) [recenzja]



Tytuł: Shutter / Widmo (2004)
Reżyseria: Banjong Pisanthanakun, Parkpoom Wongpoom
Scenariusz: Banjong Pisanthanakun, Sopon Sukdapisit
Gatunek: Horror


Smile please...

Jak na razie wiosna pogodą nie zachwyca (co mnie oczywiście cieszy), to sezon przedwiosennych premier w kinach zapowiada się gorąco dla fanów postapokalipsy. To tylko kwestia czasu, gdy na duże ekrany trafi Brad Pitt, który, mam nadzieje, że w nieco innym stylu niż piękna Milla Jovovich, powalczy z hordami żywych trupów. Apokalipsa, to materiał deficytowy w kinematografii i szczerze powiedziawszy patrząc przez pryzmat najbliższych burgerlandowych premier to tyle filmów spod tego znaku trzyma mnie kurczowo w niepewności, dopóki nie wypatroszę swojej świnki i nie przeznaczę kilka zielonych na ich wypożyczenie, dopóki nie wyjdą na dvd. Odstawmy na razie kino amerykańskie i przejdźmy na Daleki Wschód, a konkretnie do Tajlandii... Zapraszam do kolejnej recenzji w tym miesiącu!

Czym charakteryzuje się kino grozy w Azji? Nietrudno zgadnąć, że głównym motywem żółtodziobów, który straszy zachodnią klientelę, to postać żeńska o długich czarnych włosach, która najczęściej występuje jako byt niematerialny, przerażając głównie po śmierci, zadośćuczynienia swoim popaprańcom. Taki schemat zapoczątkował geniusz Hideo Nakata, niespodziewanie wyskoczył swoim projektem, który później okazał się wielkim sukcesem za oceanem. "The Ring" to nadal żywy fenomen, na którym wzorowała się późniejsza reżyserka. To prosty motyw i jakże łatwy do przeniesienia na łamach scenariusza, wystarczy historia polana z gorącym sosem ghost story, by burgerlandowa klientela narobiła w gacie. W przeciwieństwie jednak do rodowitych Amerykanów, Japończycy nie są skazani na wyczerpanie swojego materiału. Potwierdzili to w 2004 roku Tajlandzcy młodzi rewolucjoniści.

Litry alkoholu, świetna muzyka i cała noc balowania. Nic nie zapowiadało, że tej nocy wydarzy się coś niezwykłego. Podczas powrotu z imprezy młoda para Tun i Jane jadać samochodem potrącają młodą kobietę. Uciekają jednak z miejsca wypadku. Po kilku dniach fotograf Tun dostrzega na swoich zdjęciach dziwną smugę. Z początku wydaje mu się, że jest to wina aparatu, lecz później odkrywa, że na zdjęciach widać wyraźnie twarz kobiety. Czy to duch potrąconej dziewczyny?

Tak się złożyło, że kolejne horrorki od skośnookich braci są po prostu skazane na sukces. Najpierw seria "the Ring", potem wszelkiego rodzaju "Klątwy", i "Dark watery". Schemat jaki zarzucił w latach 90. Nakata rozpowszechnił się po całej Azji. To była tylko kwestia czasu, gdy nie tylko Japończycy postanowili wykorzystać ten materiał do swoich filmideł. Tajlandia nie gęsi, też swoje klątwy mają, można rzecz, lecz w przeciwieństwie do poprzednich historyjek, to ghost story z kraju wypatroszonych onanistów i umalowanych transwestytów, trzyma się nieźle, bo historia jest na pozór oryginalna i zahaczająca o każdy zakamarek ludzkiej psychiki. Młoda ekipa reżyserska, tym razem nie uraczyła nas przeklętym domem lub innym zjawiskiem, jaki można scharakteryzować pod pojęciem "klątwa". To typowe ghost story pełną gębą i jeśli myślicie, że wszystko do tej pory widzieliście w azjatyckich horrorach, to grubo się mylicie. Wszak motyw ten sam, ale historia o wiele bardziej ciekawsza.

Mamy parę młodych fotografów i coś, co egzystuje jako byt niematerialny. Z początku widoczne tylko na zdjęciach, lecz później sami bohaterowie nie potrafią odróżnić fikcji od rzeczywistości. Wszystko wskazuje na to, że owa postać prześladuje głównego bohatera za to, co uczynił nie tylko poprzedniej feralnej nocy, ale także za coś, co nie ma prawa występować w kartach moralnego życia przeciętnego zjadacza sushi. Zemsta i ghost story, z tego mrocznego romansu powstało przerażające dzieło, które należy stawiać obok takich klasyków jak wielokrotnie wspomniane przez ze mnie genialne "The Ring". To arcydzieło kina nastrojowego, jakie będzie straszyć nasze pokolenia przez wieki. Ścieżka dźwiękowa nie należy do tych, które zapamiętamy na długie dni, i które będziemy nucić podczas golenia. To główny wyznacznik budującej się stopniowo atmosfery grozy wokół osi fabularnej.

Zakończenie to istny majstersztyk. Gdy pierwszy raz je zobaczyłem, po prostu przez tydzień nie potrafiłem znaleźć swojej szczeny pod stołem. A połykany przeze mnie kęs frytki omal nie zadławił mi się w gardle. Gdy sobie je ponownie wspomnę, włosy same jeżą mi się na dupsku i genitaliach. "Shutter - Widmo" posiada zakończenie, jakie zapamiętam do końca życia i jeśli myślicie, że to filmy Davida Finchera są zaskakujące w każdym swoim calu, to podrapcie się porządnie po jajach i sięgnijcie po to tajlandzkie arcydzieło kina nastrojowego, to zmienicie zdanie, a jeśli nie, to możecie mnie ewentualnie skopać na ulicy.

"Shutter - Widmo", to kolejna perełka kina azjatyckiego. Jeden z najstraszniejszych horrorów, jakie ujrzało światło dzienne. To już klasyka, która niestety została brutalnie zgwałcona przez zachodnich, wypaczonych reżyserów, którzy udają, że dokładają cegiełkę do coraz bardziej kurczącego się na Zachodzie kina grozy. Amerykańską wersje omijajcie z daleka, to typowy beton burgerlandowy, jaki zahacza o najprostsze rozwiązania. Brakuje tylko stacji benzynowej i właściciela, który wygląda jak oszpecone zombie. Za to jest cytata, bezmyślna blondyna i drewniany maczo, który dogadza swojej partnerce nawet w obliczu zagrożenia. Tak, dobrze myślicie, bzykają się na każdym kroku, w oparach dymu tytoniowego i bezmyślnej muzyki. Jeśli wpierw obejrzeliście "Widmo" z 2008 roku, to przepraszam was bardzo, należycie do najbardziej wypaczonej klienteli, jaka zasiada co weekend w kinach, by zobaczyć jak Bruce Willis, starzejący się niemiłosiernie, rozwala hordy wrogich jednostek dodając od siebie kultowe "jupijajen mada fucker", które przejadło się już 15 lat temu, udając, że rzuca sucharami na lewo i prawo niczym dr. House na oddziale geriatrii. Krotko rzec ujmując, omijajcie szerokim łukiem wersje amerykańską! Azja też ma swoich bożków, do których można się modlić. A jeśli twierdzicie inaczej, to coś z wami jest nie tak. Wszelakie Ringi, klątwy, tylko azjatyckie. Rzekłem.

Zbliżamy się wielkimi krokami do końca moich bzdurnych wypocin. Dodam tylko jeszcze, że jeśli szukacie horroru, przy którym naprawdę można się przestraszyć to tajlandzki "Shutter - Widmo" to pozycja obowiązkowa. To "must watch" dla każdego szanowanego się kinomana. Nie widziałeś? Nadrób zaległość. Ja natomiast idę sobie strzelić kilka sweet fotek, podobno duchy lubią, jak się ich fotografuje...

OCENA: 10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz