Wyszukiwarka

środa, 20 listopada 2013

Obecność (2013) [Recenzja]

Tytuł: Obecność / The Conjuring (2013)
Reżyseria: James Wan
Scenariusz: Chad Hayes, Carey Hayes
Gatunek: Horror

Pogromcy dchów. Wersja bardziej serio

Upalne lato: 35 stopni w cieniu. A ja, zamiast biegać po plaży z drinkiem w ręku i patrzeć na skąpo ubrane dziewoje oraz palić marihuanę w nadmorskim kurorcie, wolę obżerać się chińskim żarciem, bo na sushi już nie wystarczyło, wpieprzać przy okazji, w hurtowych ilościach, popcorn, który znika szybciej niż się pojawił. Pić kawę w ekskluzywnych restauracjach i czytać premiery kinowe. Witajcie w letnich, wakacyjnych kinowych podbojach. Zapraszam do lektury.

Gdy widzę na plakacie filmowym nadruk "Film twórców piły", gotuje się we mnie w okolicach odbytu. Rozumiem, że w czasach blockbusterowych wypocin, trzeba zwrócić na siebie uwagę wypaczonej klienteli. Ale nie jednym i tym samym hasłem (vide: Kolekcjoner). W sumie o małym nadruku możecie już zapomnieć, bo chwile później będziecie się kłębić w kinowym foteliku, niczym pięciolatek za potrzebą w trasie wakacyjnej. Oczywiście przesadzam, bo żaden horror już nie wystraszy mnie tak jak Shutter widmo czy Egzorcysta. Ale twórcy "Obecności" z całej siły się starali, więc za to im pokłony.

Horrory nastrojowe mają bardzo gremialny opis konwencji fabularnej. Wiele z nich wciąż ciągnie głupotę wątkową ocierając się o znane motywy. Nawiedzony dom na skraju lasu - koniecznie duży i wiktoriański. Koniecznie duża rodzina, ojciec farmer, a mama nieporadna gospodyni. I koniecznie umiejscowienie akcji gdzieś dawno, dawno temu... np. lata 60. Bo inaczej każdy domownik chodziłby z nadgryzionym jabłuszkiem i kręciłby wszystko ile się da. A w kinie zawitało by Paranormal Activity 18. Koniecznie stare czasy, które idealnie wpiszą się w nastrojowy setting i jednocześnie jako element demonicznej pożogi. Obecność jest naszpikowany tymi elementami, czy to źle? Gdzie miejsce na skrajną oryginalność? Nie ma, bo film jest bardzo dobry, ale tylko w swoim gatunku. Zacznijmy jednak od początku...



Małżeństwo Warrenów: Ed i Lorriane to zawodowi pogromcy zjawisk paranormalnych. Kiedy ty w piwnicy trzymasz ogórki kiszone i konfitury babci, oni masę rzeczy, rupieci i antyków, które wiązały się z jakąś ich sprawą. Pewnego dnia otrzymują sprawę, która z pozoru okazuje się jak każda inna. W domu pewnej kobiety wesoło pomieszkuje demon, który skutecznie uprzykrza życie domownikom. Jeśli nocne pociąganie za nogę i odkrywanie kołdry przejadło się Wam w Paranormal Activity, to koniecznie wybierzcie się na Obecność, bo okazuje się, że grawitacja w tym filmie chyba się "zapomniała" a widok latających domowników za sprawą demona wygląda... miodnie!
Efekty to jedno a nastrój grozy drugie. Pierwszy element jest mocno wyważony i występuje w filmie tylko wtedy gdy widz przekonał się już o ponurej aurze filmu. Ciekawa taktyka panie James.... Natomiast klimat jest podreperowany genialną ścieżką dźwiękowa, ale co najważniejsze w starym stylu! Reszta nastrojowego settingu to znana formuła bawienia się z widzem w kotka i myszkę, oraz ciekawe ujęcia kamery, które na swój sposób doprowadzają do lekkiego dreszczyku. Ogólnie rzecz biorąc: nastrojowe kino grozy pełne efektownego przepychu grozy, które i tak widzieliśmy w dziesiątki podobnych filmach. Jednak nieograniczone pomysły twórców na to jak przestraszyć widza, działają kojąco jak na obraz odtwórczy w swoim gatunku. Filmidło na jeden raz, które warto obejrzeć w kinie, oddać się w ręce twórcom, którzy testują na widzu wytrzymałość na poszczególne zmysły i wyobraźnie. A potem po prostu zapomnieć. Bez twórczej ekscentryczności i kombinowania.



Momentami obraz Jamesa Wana wydaje się zbytnio zakręcony jak na opowieść mająca faktycznie wymiar rzeczywisty. Ja to olałem, bo horror Obecność to przejażdżka rollecoasterem, gdzie twórcy upchali niemal w 2 godziny, wszystkie znane formuły horroru nastrojowego, robiąc to z klasą. Nie ma mowy o nudzie i pseudointelektualnej paplaninie. To przejażdżka bez zapinania psów i niedziałającymi hamulcami. Horror nastrojowy pełną gębą, wyciskając z znanej konwencji ostatnie soki, którego tak bardzo brakowało mi od czasów Shuttera widmo czy Dead silence. I w ten sposób należy oceniać te dzieło, jako solidny kęs mocnego horroru nastrojowego. Jak komuś się nie podoba, drzwi sali kinowej na szczęście są dobrze oświetlone. Ja wracam czytać creppypasty.

OCENA: 7.0

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz