Wyszukiwarka

niedziela, 18 listopada 2012

Przejaw formy nad treścią: Survivalowo o Horrorach

http://imageshack.us/scaled/landing/35/pumaog.jpgWybaczcie. Czas trochę z offtopować. Dzisiejszy tekst nie będzie poświęcony całości o branży filmowej. Zamierzam bowiem przeanalizować pewne fakty dotyczące survival horrorów. Tak dziś będzie o grach no może troszkę o filmowych horrorkach. Lecz w tym miejscu zadajmy sobie pytanie: Czy dobry survival horror grany na jakimkolwiek sprzęcie, może bardziej przestraszyć niż oglądany w samotności horror? Cokolwiek dziś zamierzam dowieść, czas by uruchomić procesory w głowie odpowiadające za totalną rozkminę..

Gry podobnie jak filmy stanowią płaszczyznę rozrywki. Jednak te osobne czynniki to całkiem inne rozgałęzienie. Bo znajdą się tacy którzy wolą codziennie nabijając killstreaki w Call-u, niż biegać do wypożyczalni lub chodzić do kina na długo oczekiwany film. Choć znajdą się zapewne i tacy, którzy docenią oba aspekty spędzania wolnego czasu. Jednak i tak każdy ma inną definicje rozrywki. Skupiając się w pełni na growych horrorach, trzeba będzie nieco powspominać. Nie oszukujmy się, dziś już nie robi się survivalów horrorów. Są wyjątki (Amnesia, czy ostatnio robiący furorę growy odpowiednik - The Walking Dead), suma sumarów - dziś to raczej twist efektownych skryptów z elementami charakterystycznymi dla horrorów. Więc myślę, że współcześnie, na dzień dzisiejszy to film nas bardziej przestraszy niż gra. A jak było dawniej? Wcielenie się w bohatera gry od zawsze skracało relacje pomiędzy graczem a osoba wirtualną. Jeśli w grze o charakterze horroru (cały czas mowa o survival horrorach) jest wiarygodny bohater z krwi i kości, to połowa sukcesu. Przytłoczę przykład z Gun survivor - gracz wówczas wcielał się w pewnego mężczyznę, który zupełnie nie wiedział jak znalazł się w miejscu z którego odzyskał przytomność. Wraz z nim odkrywaliśmy całą prawdę o naszej tożsamości. Pozwoliło to się wczuć w bohatera, a cała wyrzynka na ekranie oprawiona niepokojącym klimatem, sprawiły, że można było naprawdę poczuć, że uczestniczymy w tym wszystkim. A więc to podsycało nasze lęki.

" Każdy ma inną definicje rozrywki. Skupiając się w pełni na growych horrorach, trzeba będzie nieco powspominać..."


 W słynnym Project Zero (aka Fatal Frame), bohater już nie wystarczył. Tam wprowadzono coś więcej niż wiarygodnego herosa.. Eksperci z Temco, wpadli na kilka, naprawdę interesujących patentów. Interakcja z otoczeniem, a przede wszystkim z istotami niefizycznymi czyli duchami. W żadnej innej grze, nie mogliśmy wejść w interakcje z duchem. Kontaktując się ze zmarłymi, pstrykaliśmy nawet zdjęcia starym aparatem. Jeśli wówczas gracz dał się wciągnąć w to wszystko, mógł stwierdzić, że żadny filmowy horror nie sprawił mu tyle emocji i takiego dreszczyku jak gra. W końcu tylko w grach możemy sami decydować.To my wcielamy się w głównego bohatera, to w końcu my mamy pełną kontrole nad tym, co się wydarzy na ekranie.Granica zaciera się między graczem a wirtualnym światem. Wpływ na przebieg wydarzeń w grach od zawsze był zaletą w tej części rozrywki.Owe stwierdzenie nabiera podwójnej siły, jeśli mamy do czynienia z growymi straszydełkami. Między innymi dlatego tak bardzo cenię ten gatunek gier, który boleśnie nam przypomina, że jest zagrożony wyginięciem

Filmowe horrory jednak nigdy nie wyginą. Zawsze trafią się wariaci, z masą pomysłów, chcący przelać swą wizje na papier i pokazać go światu. Ładnie go oprawić (najlepiej kampanią reklamową) i przykleić plakietkę z napisem "Film". Czy survival horror kiedyś powróci? Miejmy nadzieje, że tak. Oby Bóg dał nam takich wariatów jak za czasów Sillent Hill czy pierwszych Residentów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz